Mam co chciałam.
W opinii pierwszego tomu pisałam, że mam nadzieję, iż autorka rozkręci głównych bohaterów. Zasadniczo najbardziej chodziło mi o Thorna, który był wybitnie bezosobowy w „Zimowych Zaręczynach”.
„Zaginieni z Księżycowa” nie zapowiadali się książką, która spełni moje marzenie... do czasu.
Bo w pewnym momencie przepadałam, a Thorn w końcu pokazał, że jest mężczyzną.
Ofelia zostaje bajarką dworu. Dziewczyna nie przepada za tą fuchą, szczególnie kiedy ciągle musi odpędzać się od dworskich intryg i pilnować każdego swojego kroku, bo wszystko może zostać użyte przeciwko niej. Ofelia szybko zdaje sobie też sprawę, że w Niebiescie złote są tylko sufity, bo cała reszta to zgnilizna, którą należy omijać. Jakby tego było mało czytaczka zaczyna dostawać anonimowe listy z pogróżkami, a z Bieguna zaczynają znikać ludzie.
Thorn razem z Ofelią wchodzą w sam środek śledztwa, które ma wyjaśnić, co tak naprawdę dzieje się w najbezpieczniejszym miejscu w Księżycowie.
Dzień ślubu zbliża się wielkimi krokami, czy jednak naszym bohaterom dane będzie stanąć na ślubnym kobiercu?
„Zaginieni z Księżycowa” to książka, którą chciałam przeczytać. W przeciwieństwie do pierwszego tomu, tutaj wszystko jest na swoim miejscu. Wprost idealne!
Ofelia w drugiej części dorosła. Nie jest już, aż tak nieśmiałą dziewczyną w obcym środowisku. Potrafi zawalczyć o swoje, a w jednym momencie (nie zdradzę jakim) zaskoczyła mnie swoją postawą. Oczywiście pozytywnie. Na taką bohaterkę z pazurem czekałam!
A ten nieszczęsny Thorn... w końcu nie jest nijaki! O rany, kamień z serca mi spadł, kiedy ten człek się obudził z letargu i zaczął zachowywać się jak prawdziwy mężczyzna. No teraz to jest miód malinka z Thorna.
Bohaterowie drugoplanowi, których chwaliłam już w „Zimowych Zaręczynach”, czyli ciotki bohaterów, w drugim tomie także odgrywają wspaniałe, pokazowe wręcz role. Berenilda okazała się nie być tak wredną personą, jak na początku, a Rozalina, czyli ciotka Ofelii jest prawdziwą opiekunką swojej siostrzenicy. Tutaj nie mam ponownie żadnych uwag. Oby nie zmieniło się to w trzecim tomie.
„Zaginieni z Księżycowa” to zdecydowanie lepsza część przygód czytaczki, niż „Zimowe Zaręczyny”. Zostałam porwana w tę historię od pierwszej strony, a z każdą kolejną coraz bardziej zaprzyjaźniałam się z bohaterami. Koniec drugiego tomu zaskoczył mnie do tego stopnia, że na pewno sięgnę po trzecią część tej serii. Mam wrażenie, że Ofelia zmienia się w coraz odważniejszą osobę z książki na książkę i mam cichą nadzieję, że się w tym nie mylę. Warto przebrnąć przez „Zimowe Zaręczyny”, aby teraz delektować się perfekcją serii „Lustrzanna”.
Za książkę do opinii dziękuję wydawnictwu Entliczek.