„Księżniczka Incognito” - Connie Glynn


Nie marzyłyście o diademie?


Która nie chciała być księżniczką? No dobra, głupie pytanie, bo w sumie sama chciałam być Transformersem. W każdym razie „Pamiętnik Księżniczki” mam za sobą i lubię zarówno książki, jak i filmy. Czytając opis „Księżniczki Incognito” od wydawnictwa Insignis stwierdziłam, że miło będzie cofnąć się do czasów, kiedy czytałam takie książki. 

Lottie Pumpkin jest zwyczajną dziewczyną, która dzięki swojej ciężkiej pracy spełniła marzenie. Dziewczyna dostaje się do prestiżowej szkoły Rosewood Hall w ramach programu stypendialnego, w którym tylko dwadzieścia jeden osób przed nią brały udział. Lottie od zawsze marzyła, aby zostać księżniczką. Kiedy jej mama podarowała jej diadem, który miał spełniać wszystkie marzenia, dziewczyna do tej pory nie rozstaje się z nim nawet na krok. Kiedy przychodzi do swojego pokoju w akademiku, w którym ma mieszkać spotyka dziewczynę, która jest jej całkowitym przeciwieństwem. Ellie Wolf to czarnowłosa dziewczyna, której ulubionym kolorem jest właśnie czarny. Jednak choć Ellie wygląda bardziej na gotkę, niż barbie tak naprawdę dziewczyna jest księżniczką, ale taką prawdziwą księżniczką królestwa Maradawii.
Obie dziewczyny szybko się zaprzyjaźniają. Gdy w szkole wybucha wiadomość, że uczy się w niej księżniczka Maradawii to Lottie jest na językach, bo jest niesamowicie podobna do rodziców Ellie. 
Jednak bycie udawaną księżniczką nie ma nic wspólnego z przyjemnościami.
Szczególnie, kiedy ktoś czyha na jej życie. 

Ile się ubawiłam przy tej książce to tylko ja wiem. „Księżniczka Incognito” to świetna pozycja, która od pierwszy stron zabrała mnie w świat niby magii, humoru i rywalizacji. Co więcej, przypomniał mi się film, który oglądałam w tamtym roku na Netflixie, czyli „Zamiana z księżniczką”, który też mi się podobał. Zatem jak oglądaliście film, to wiecie o czym będę teraz pisać. 

Kiedy nasze główne bohaterki zgadzają się na nowy układ, czyli udawanie księżniczki, którą Lottie została okrzyknięta, zanim zaczęła udawać, Ellie jest szczęśliwa, bo wreszcie, powtarzam WRESZCIE ma święty spokój. Co ciekawe, dziewczyna nie została publicznie pokazana światu, dlatego nikt tak naprawdę nie wie, jak wygląda księżniczka Maradawii, zatem kiedy Lottie pracuje w pocie czoła, ucząc się nie tylko na zajęcia, ale też kultury i zachowania typowo królewskiego, Ellie ma wszystko głęboko i po prostu dobrze się bawi. 

Te dwie są jak ogień i woda. Jedna różowa, druga czarna. Jedna marzy o byciu księżniczką, druga pragnie być całkiem normalna i przeciętna, jak każda nastolatka. Kiedy jednak w szkole zaczynają dziać się złe rzeczy, a życie Lottie staje w niebezpieczeństwie, obie dziewczyny wspólnymi siłami próbują rozwiązać tajemnicze groźby w liścikach, które Pumpkin dostaje. 

W „Księżniczce Incognito” pojawia się też wątek miłosny, który jest tak naprawdę okruszkiem i mam cichą nadzieję, ze autorka w drugim tomie (są trzy) rozwinie właśnie ten wątek i da naszym bohaterkom pole do popisu. Ach pierwsza miłość i te sprawy. Człowiek taki niewinny. 

Nie czytałam „Rywalek”, po jednym tomie „Royals” zrezygnowałam z dalszej lektury, ale „Księżniczkę Incognito” wciągnęłam w kilka godzin. Chcę więcej! Najlepiej na już. 

Bardzo cieszy mnie, że wydawnictwo zostawiło oryginalną okładkę i mam nadzieję, że przy wydawaniu kolejnych tomów także będzie to miało miejsce, bo te okładki są naprawdę ładne. 

„Księżniczka Incognito” to świetna młodzieżówka, która pozwala odetchnąć od mocnych romansów, czy erotyków, albo jeżeli czytacie to kryminałów. Książka zabiera nas do szkoły pełnej humoru i czarów, ale na koniec, zabiera nam radość, a wzbudza niepokój. Nie kończy się cliffhangerem, którego nie dałoby się przetrwać, ale nie ukrywam, że przytuliłabym drugi tom już teraz, aby sprawdzić głównie ten wątek miłości. No i... tajemniczego Lewiatana, o którym tutaj jest na razie niewiele. Wszystkim księżniczkom (i nie tylko) polecam „Księżniczkę Incognito”.

copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com