Czy wyniknie z tego coś dobrego?
Bardzo cieszę się, że wydawnictwo EditioRed skupiło się na Penelope Ward i wydaje wszystkie książki tej autorki. Wiele razy pisałam, że z tej dwójki Keeland – Ward, wolę właśnie Ward, bo jej pozycje są przemyślane i gołym okiem widać, że nie są pisane na jedno kopyto. „Gentleman numer dziewięć” to kolejna propozycja wydawnictwa dla nas, która opowiada od trójce przyjaciół, którzy... nie do końca czują się przyjaciółmi.
Kiedy Rory, Amber i Channing byli mali, od zawsze trzymali się razem i dzielili swoimi sekretami. Chłopcy wiedząc, że Amber jest dla obu najlepszą przyjaciółką i spowiedniczką obiecali sobie, że nigdy się w niej nie zakochają i nie zwiążą się z nią. Jednak kiedy Channing wyjechał z miasta z college'u, Rory czując się swobodnie zerwał dawną umowę i stał się dla Amber chłopakiem.
Na siedem lat.
Kiedy brutalnie z nią zerwał, dziewczyna załamana odsunęła się od wszystkich i zaczęła zastanawiać się, dlaczego jej chłopak, już jej nie chce. Co zrobiła źle, że jej związek się posypał?
Pewnego dnia, do Amber zadzwonił telefon, a osoba po drugiej stronie była rozmówcą najmniej oczekiwanym na całej kuli ziemskiej – Channing Lord, jej najlepszy przyjaciel z dzieciństwa.
Chłopak będąc na stażu w nowej medycznej firmie, potrzebował pokoju do wynajęcia, a traf chciał, że Amber taki pokój posiadała. Dawny playboy i zapalony kobieciarz, jakim był Channing, okazał się diametralnie zmienić. Mężczyzna był dobrym słuchaczem i doradcą, ale Amber nie potrafiła otworzyć się na niego na tyle, żeby zapytać dlaczego mężczyźni nie zwracają na nią uwagi.
Dlatego za namową przyjaciółki z pracy, postanowiła napisać do Gentlemana numer Dziewięć, który był... panem do wynajęcia na łóżkowe zabawy.
Muszę przyznać, że podczas czytania tej książki miałam mieszane uczucia. Z początku cała ta historia była taka dość swobodna i luźna fabularnie. Była sobie trójka przyjaciół, jeden wyjechał, dwójka się zakochała, a potem ten wraca i ma pretensje, że oni są parą, bo on też chciałby tę dziewczynę. Kiedyś widziałam taki film, ale nie wiem jaki ma tytuł i od razu mi się z nim skojarzyła ta pozycja. Dopiero po połowie, kiedy akcja rozkręciła się na poważnie, a między Amber, a Channingiem zaczęło się coś dziać, wtedy historia mnie zaciekawiła. A dalej było już tylko lepiej, bo i Rory nie został obojętny i także się ujawnił.
Do tego Penelope Ward nie zapomniała o pobocznych wątkach, czyli pracy Amber z trudną młodzieżą, albo chorobie matki Channinga. Te wątki także są bardzo dobrze napisane, poza głównym ciągiem wydarzeń, a całość naprawdę ciekawie się ze sobą łączy.
Problem w tym, że w „Gentleman numer Dziewięć” mało jest samego Gentlemana numer Dziewięć.
Amber zaczyna rozmawiać na stronie z tym obcym mężczyzną... błąd, czekajcie ona nie zaczyna rozmawiać, ona pisze mu jedną wiadomość, którą przypadkiem widzi Channing i wchodzi w rolę G9, ale rozmowa między nimi to może cztery wymiany emaili i spotkanie końcowe, na którym kończy się cała historia Gentlemana numer Dziewięć. No nie ukrywam, że tytuł mocno przesadzony w stosunku do fabuły.
Mniejsza z tym, cała ta historia jest lekka i przyjemna, a książka sprawdzi się, jako niezły relaks na jeden wieczór. W sumie z każdą pozycją od Penelope Ward tak jest, także do tego powinniśmy być przyzwyczajeni.
Amber, tak samo jak Channing to postacie, które do fabuły pasują, ale żeby jakoś polubić ich, czy zbliżyć się do nich to, ja nie miałam okazji. Może Wam się to uda.
Żyłam ich problemami, ale nie czułam ich w sercu.
No, ale ogólnie zauważyłam, że przy książkach Ward nie czuje bohaterów i nie rzuciłabym się za nimi w ogień. Może to być spowodowane grubością książki, która dla mnie jest dość cienka.
„Gentleman numer Dziewięć” to lektura idealna na wieczór przed weekendem, albo do poczytania na plaży, kiedy słońce pali nas na raka. Lekka książka, która nie wymaga wewnętrznych rozkmin podczas czytania i pełnego skupienia na tekście. Szybko się ja czyta, historia wciąga, ale nie do tego stopnia, że nie można się oderwać. Po prostu dobrze się tę książkę czyta. Spędziłam z nią miło czas i myślę, że Wy także nie będziecie żałować.
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu