Zapraszam do Rosji.
Pewnego dnia przyszła do mnie pięknie zapakowana paczka, z której wysypały się serca, płatki kwiatów i książka. Tak oto, „Szept syberyjskiego wiatru” przywędrował do mnie prosto z Rosji (nie no, żartuję). Zasiadłam zatem do lektury.
Kalina oszukana przez swoją przyjaciółkę i wspólniczkę wraca do Polski ze Szkocji, z podkulonym ogonem. Dziewczyna dostaje zatrudnienie u swojej babci – pani Leonii, która ma fabrykę porcelany. Kalina nie jest przekonana, co do pracy w firmie bogatej babki, gdyż od samego początku prawa ręka właścicielki – Sergiusz, nie jest wobec dziewczyny miły, a Kalina ewidentnie czuje, że Sergiusz miał inne plany, co do fabryki i prowadzenia jej, a dziewczyna, wnuczka Leonii te plany zniszczyła. Za każdym razem, kiedy Kalina patrzy w oczy Sergiusza, które są niczym lód czuje, że mężczyzna ten skrywa jakąś tajemnicę, co nie pozwala jej zasnąć. Pewnego dnia babcia prosi Kalinę, aby pojechała do Rosji, a konkretnie do Petersburga odebrać tajemniczą przesyłkę. Towarzyszyć jej ma Sergiusz.
Czy Kalina rozgryzie dwie tajemnice naraz?
Czy Sergiusz zmieni podejście do dziewczyny?
Czy Rosja okaże się być dla Kaliny zbawieniem?
Czytając „Karminowe serce” od Doroty Gąsiorowskiej stwierdziłam, że literatura obyczajowa nie jest dla mnie. Jednak będąc masochistą sięgnęłam po kolejną pozycję od tej autorki, aby sprawdzić, czy naprawdę nie nadaję się do takich książek. Cóż... nie nadaję się.
Chociaż przedostatnia książka od tej autorki podobała mi się, to jednak momentami wiało nudą. Zresztą bezpośrednio odsyłam Was do recenzji tamtej pozycji. I te momenty, które tam mi się nie podobały tutaj zostały powielone.
Nie twierdzę, że jestem fanką literatury obyczajowej, bo nie jestem. Ciągle jednak próbuję przekonać się do gatunku i badam go, sięgając po kolejne książki, ale każda z nich przedstawia się niestety tak samo. Prowadzenie czytelnika za rączkę, długie opisy, które z początku ciekawią, a potem zaczynają nudzić, bo nie zostawiają nic dla wyobraźni, a do tego nawet jak coś się dzieje w fabule, to dla mnie tak naprawdę nie dzieje się nic.
Podczas lektury, której (nie będę ukrywać) nie skończyłam zauważyłam kilka dość dziwnych rzeczy. Chociażby stosunek Sergiusza do Kaliny, który pomiata nią i traktuje jak powietrze, a nagle dosłownie ni z gruchy, ni z pietruchy ją całuje. Kalina go odpycha (tylko). Ja bym mu dała w twarz, za takie chamstwo. Najpierw ją olewa, a potem nagle mu się igraszek zachciewa. Ta sytuacja przedstawiona w książce, jest dla mnie mocno bez sensu, ale może ten gatunek tak ma? Nie wiem.
Nie wspominam, że imię Kalina drażni mnie jak czerwony kolor na byka i z trudem, czytało mi się tę książkę, głównie przez imię bohaterki. Dlaczego napisałam, że nie doczytałam? Już Wam tłumaczę.
Problem z takimi książkami u mnie jest taki, że wszystko, co się w nich dzieje wygląda oczywiście i rutynowo. Jak już pisałam, nawet kiedy pojawia się akcja, bicie mojego serca zostaje niezmienione i w sumie zamiast się przejąć fabułą to przewracam oczami.
Wcale nie twierdzę, że „Szept syberyjskiego wiatru” jest złą książką. Ani trochę. Dorota Gąsiorowska ma u mnie brawa za reseach do tej pozycji, bo wykonała tutaj naprawdę solidną robotę. Pozycja ta fanom autorki, bądź fanom gatunku na pewno się spodoba, ja jednak nie znalazłam w niej tego, czego szukałam. I myślę, że po raz kolejny nie będę próbować czytać pozycji, z literatury obyczajowej, bo nie ma to najzwyklej w świecie sensu. Tyle razy próbowałam i tyle razy byłam znudzona, że już wystarczy.
Książkę jednak polecam. Historia ma potencjał, który dla mnie (osoby czekającej na solidne wydarzenia) został zmarnowany, a całość przedstawia się jak najbardziej pozytywnie. Jak już pisałam, fani gatunku będą zadowoleni tą pozycją.
Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję wydawnictwu