Właśnie w tym tygodniu rozpoczęły się zdjęcia do najnowszego filmu Denisa Villeneuve. Po genialnych w mojej opinii „Arrival” i „Blade Runnerze 2049” reżyser ten wziął na warsztat jedną z najważniejszych powieści sci-fi, „Diunę” Franka Herberta. Uznałem to za świetny pretekst, by powrócić na Arraksis i jeszcze raz zagłębić się w pisaki pustyni wraz z Paulem Artydą.
Z wielkimi dziełami literatury jest pewien problem, strasznie ciężko napisać coś, co jest choćby minimalnie odkrywcze. W ciągu 54 lat, które minęły od pierwszego wydania „Diuny” napisano i powiedziano już niemal wszystko. Rozłożono tę powieść na czynniki pierwsze, interpretowano ją na wszelkie możliwe sposoby, odkryto co było do odkrycia, a nawet odkryto to czego tam nigdy nie było. Będę szczery, nie mi się z tym wszystkim mierzyć, natomiast chciałbym opowiedzieć Wam, dlaczego ta książka jest dla mnie ważna, co ja w niej cenię oraz dlaczego uważam, że warto dać jej szansę nawet jeśli do tej pory nie było się miłośnikiem fantastyki naukowej.
O czym jest Diuna? Odpowiedzieć na to pytanie można na kilka sposób. Na najbardziej podstawowym poziomie jest to historia Paula Artydy, który jest synem księcia Leto i Lady Jessiki. W wieku piętnastu lat wraz z rodzinną i służbą przeprowadza się z rodzinnej planety na Arraksis, która to została oddana jego ojcu pod władanie. Nowe lenno to jedna z najważniejszych planet Imperium, pomimo niezwykle surowego klimatu i wielu innych zagrożeń. Jest tak za sprawą Melanżu, potocznie nazywanego przyprawą, jest to substancja o niezwykłym działaniu: przedłuża życie i jest lekarstwem na wiele chorób, a dodatkowo umożliwia zwiększenie zdolności ludzkiego umysłu. Niestety przy tych wszystkich korzyściach jest również niezwykle uzależniającym narkotykiem. Przyprawę można pozyskiwać tylko na Arraksis, co dodatkowo sprawia, że jej cena jest niewyobrażalna i stanowi podstawę gospodarki i bogactwa szlachetnych rodów. Wydawałoby się, że oddanie takiej planety we władanie księciu Leto to wielki dar, lecz tak naprawdę jest to pułapka zastawiona przez ród Harkonnenów i Imperatora mająca doprowadzić do upadku Artydów. Jakby tego było mało, do całej układanki politycznej dochodzą stare przepowiednie i ukryte cele potężnych organizacji jak Gildia Kosmiczna, czy zakon Bene Gesserit. Jak widać jest tu naprawdę wiele elementów, które zostały ze sobą świetnie dopasowane przez Herberta. By się dowiedzieć co się stanie z rodem Artydów, Paulem i samą Arraksis musicie sami sięgnąć po książkę, od siebie już teraz dodam, że warto.
Pierwszy raz w podróż na pustynna planetę wybrałem się jakoś w okolicach gimnazjum, może początku liceum. Od zawsze uwielbiałem fantastykę, ale czytałem głównie fantasy. Sci-fi lubiłem, jednak raczej w formie filmowej (moje ukochane Star Warsy) lub serialowej. „Diuna” była chyba moją pierwszą pełnoprawną powieścią z tego gatunku. I pomimo, że od tego czasu minęło coś koło 10 lat oraz wielu innych przeczytanych książek, to nadal zachwyca mnie tak jak wtedy. Złożoność fabuły, knowania polityczne wielu stronnictw, duża doza mistycyzmu oraz sama planeta, będąca wielko pustynią, na której każda kropla wody jest bezcenna. To wszystko złożone razem daje historię, która zostaje z czytelnikiem na dużo dłużej, niż sama lektura. Do tego świetnie wykreowane postacie. Każdy element tej książki jest w moim odczuciu perfekcyjny.
Jedna rzecz, która się zmieniła to jakość wydania. No naprawdę ciężko opisać jak piękne jest obecna wersja „Diuny” wydawana przez Dom Wydawniczy Rebis. Twarda oprawa w obwolucie z obrazem Wojciecha Siudmaka, świetny jakościowo papier, bardzo dobre tłumaczenie (to samo co w pierwszym polskim wydaniu). No mógłbym się na tę książkę gapić godzinami, a obcowanie z nią to czysta przyjemność.
Czy jest to dobra pozycja na rozpoczęcie swojej przygody z fantastyką naukową? Jak to często w życiu bywa i tak i nie. Jest dobrym początkiem, bo to książka rzucająca na kolana, ale ma też próg wejścia, który sprawia, że część czytelników może się odbić. Jest to jednak tak wciągająca historia, tak dobrze napisana, że jeśli tylko jej na to pozwolić to porwie bez reszty.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję portalowi jakkupować.pl