„Walcząc z ciszą” - Aly Martinez


Kiedy drugi tom?

Wydawnictwo Niezwykłe przyzwyczaiło nas do swoich niezwykłych książek. Kiedy zobaczyłam zapowiedź „Walcząc z ciszą” od Aly Martinez, którą znam z innej książki wiedziałam, że będę chciała to jak najszybciej przeczytać. 
Nie pomyliłam się, ani trochę w jej początkowej ocenie. 

Tillie Page nie miał łatwego dzieciństwa. Nie oczekiwał też pomocy od innych. Jako młody chłopak musiał opiekować się dwoma młodszymi braćmi, a także pracować, aby zarobić na czynsz ich zniszczonego domu, aby mogli dalej udawać z matką dziwką, uzależnioną od wszystkiego co możliwe szczęśliwą rodzinę. Przynajmniej przed pracownikami opieki społecznej. Będąc dzieckiem przychodził do opuszczonego domu, gdzie od dawna nikt nie mieszkał, ale też nie zajął się wyburzeniem posiadłości. Pewnego dnia, spotkał tam Elizę Reynolds, która zwojowała jego serce od pierwszego wejrzenia. 
Z wzajemnością. 
Od tamtej pory Eliza z Tillem byli nierozłączni i mimo przeciwności losu, jakie napotykali na swojej drodze, za każdym razem potrafili pójść o krok dalej i pokonać je.
Dopóki na Tilla nie padł wyrok, który mógł zniszczyć jego karierę boksera.
Ale nie mógł zniszczyć uczuć Elizy do niego. 


„Walcząc z ciszą” to bardzo niepozorna książka. Sięgając po nią nie spodziewałam się dostać fabuły, która zwali mnie z nóg i jeszcze długi czas po jej ukończeniu będę rozpamiętywać tę historię. 

Ostatnio coraz częściej trafiam na książki, gdzie pierwsze tomy są tak dobre, że od razu mam ochotę sięgnąć po drugi, obojętnie, czy po polsku, czy po angielsku. Co oznacza, że albo zaczęłam trafiać na naprawdę świetne książki, albo po prostu coraz lepsze pojawiają się na naszym polskim rynku.

Znam Aly Martinez z innej pozycji, dlatego „Walcząc z ciszą” było dla mnie pewniakiem do przeczytania. Kiedy zaczęłam czytać tę pozycję myślałam sobie „No normalna książka”, ale potem, kiedy autorka rozkręciła machinę byłam w coraz większym szoku prowadzenia fabuły, a na mojej twarzy można było dostrzec wielka radość, albo ogromny smutek. Dawno temu żadna książka nie wywarła na mnie tylu emocji naraz. 

Pokochałam Tilla i Elizę, jak nigdy. Oboje są cudowni i to, jak radzą sobie w życiu mimo wszystkich kłód pod nogami jest naprawdę niesamowite. Till musiał szybko wyrosnąć, aby mógł zająć się swoimi braćmi, a w pewnym momencie poza rodziną jego determinację i walkę o życie trzymał klub bokserski On the Ropes, do którego uczęszczała cała trójka rodzeństwa. 
O Elizie było trochę mniej wspominane, jeżeli chodzi o kwestię jej rodziców. Wiadomo tylko, ze córkę mieli głęboko gdzieś, ale z drugiej strony ta informacja nie była mi niezbędna do życia. 


Cierpiałam razem z Tillem, śmiałam się razem z Quinnem i czytałam książki razem z Flintem. Każdy z braci ma w sobie coś, co sprawia, że jest jedyny w swoim rodzaju. Moim ulubieńcem z początku był Quinn, ale szybko zmieniłam go na Flinta, a to co zadziało się na końcu książki sprawiło, że miałam ochotę sięgnąć po część Flinta niemalże natychmiast. 
Niestety potem zobaczyłam zaległe stosy i moje ciśnienie momentalnie spadło.
ALE JESZCZE DO NIEGO WRÓCĘ! Na pewno przed polską premierą!

Fantastyczny klimat „Walcząc z ciszą” porwał mnie i wciągnął. Odłożyłam książkę dopiero, kiedy ją skończyłam. Nie płakałam, ale było smutno. Podejrzewam jednak, że drugi tom zrobi ze mnie beksę. Bohaterowie pełni życia i walki o każdy dzień, a także boks, który wiele z nas w książkach uwielbia to przepis na sukces. Zostałam mile zaskoczona tą pozycją i mam nadzieję, że wydawnictwo nie każe nam czekać długo na kolejny tom, bo byłoby smutno. 
A! I jeszcze jedno. Biorę Flinta. Żeby była jasność!

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu

copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com