Kolejna smutna manga?
„Orange” było w moich planach przez dłuższy czas. Kiedy w końcu przybyły do mnie tomiki, nie mogłam się za nie zabrać. Wiedziałam, że ta historia jest na swój sposób smutna, ale nie sądziłam, że aż tak.
Naho Takamiya, chodząca do liceum uczennica, pewnej wiosny dostaje list. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że list ten jest od niej samej, tylko o dziesięć lat starszej.
Dziewczyna zaczyna czytać opisy, które się w nim znajdują i które zostały podzielone na dni, a także opisane bardzo szczegółowo. Z początku nie chce jej się wierzyć, że to prawda i myśli, że ktoś robi sobie z niej żarty. Z biegiem czasu jednak, w szkole zaczyna dziać się tak samo, jak zostało to opisane w listach. Pojawia się nowy uczeń Kakeru, który zachowuje się tak samo, jak jest to opisane w listach.
Szybko wpada w paczkę starych znajomych Naho i dogaduje się z nimi od samego początku. Idą razem na szybki spacer, a potem zaczynają spędzać ze sobą coraz więcej czasu, zaś na twarzy Naho pojawia się uśmiech. Uśmiech, który mimo radości, kryje w sobie też dozę smutku.
Jedynie Naho wie dlaczego, im bardziej zbliża się do chłopaka, tym bardziej on zaczyna jej ufać, a nawet czuć coś więcej, niż przyjaźń i wyjawia jej swoją smutną tajemnicę. Dziewczyna zaczyna rozumieć, jaki błąd popełniła ciągnąc chłopaka, razem ze znajomymi po szkole na spacer. Co więcej, okazuje się, że nie tylko ona dostała list z przyszłości i nie tylko ona zignorowała rady, które zostały tam napisane.
Kolejne tomy opowiadają o wydarzeniach, które dzieją się w szkole i poza nią. Takano Ichigo wpasowuje się w shoujo idealnie. Mamy tutaj szkolny festyn, w którym wszyscy są przebrani w yukaty, romans Kakeru z jedną, z ładniejszych szkolnych dziewczyn i zazdrość Naho, której jeszcze nie potrafi określić. Mamy też szkolne zawody sportowe, w których udział biorą wszyscy bohaterowie (choć niektórzy bardzo niechętnie). Wszystko to robią, aby zmienić przyszłość i ocalić Kakeru przed zgubą, którą mieli okazję przeczytać w listach od „starszych siebie”.
Dodatkowo co jakiś czas mamy przeskoki między teraźniejszością, a przyszłością. Dowiadujemy się, prawdy o Kakeru, a jego babcia opowiada o wielu innych, smutnych rzeczach. Mamy także naszych bohaterów starszych, z dziećmi i innym życiem, któremu mogli zapobiec, gdyby potrafili czytać znaki w przeszłości. Przyznam się Wam zupełnie szczerze, że czasami gubiłam się między „młodymi”, a „starszymi” bohaterami. W „Orange” nie ma żadnej przerwy między tymi dwoma, nazwijmy to „czasami” i jeżeli na chwilę straciło się skupienie na mandze, to można było srogo za to zapłacić.
Z jednej strony uważam, że ta manga jest naprawdę świetną pozycją dla starych „wyjadaczy”, z drugiej zaś w trzecim tomiku, zaczęło mnie irytować to, że oni ciągle starają się go uratować i ciągnie się to w nieskończoność. Ogólnie, ciekawa jestem jak skończy się ta cała historia i żeby się nie okazało, że całe to „odwracanie przyszłości” to jedna wielka ściema, bo wtedy nie będę rozumieć po co ta manga została narysowana. No, ale zobaczymy, jak wypadną kolejne trzy tomiki, bo cała seria ma ich sześć (ładna cyfra swoją drogą).
Po czterech rozdziałach, nazwanych listami, historii właściwej, mamy dodatek „Zakochany Astronauta”. Wprawdzie ciągle szukam tego tytułowego astronauty, ale przyznam szczerze, że z chęcią przytuliłabym tę historię, jako pełnowymiarowy tomik mangi. Jest bardzo podobna do „Orange”, jednak nie tak dołująca.
Szkoda tylko, że jest jej tak mało.
Do tego na samym końcu mamy posłowie od autorki, która opowiada o umiejscowieniu mangi oraz szczegółach, które rozwiewają pytania, tworzące się w trakcie czytania mangi.
Obwoluty są ładne. Wykonane coś jakby na kształt obrazów malowanych farbą. Na każdej z nich mamy młodych bohaterów z jednej strony i tych starszych z drugiej. Wszystkie trzy ładnie łączą się w całość, nie są przeładowane, a logo wydawnictwa umieszczone na grzbiecie, wygląda jakby pasowało tam od zawsze i na zawsze. Naprawdę mi się to wszystko podoba.
Mogę się za to przyczepić do kreski. Jest lekko sztywna i twarda według mnie, jak na taką historię. Osobiście bardziej pasują mi miękkie style (czytaj: „The labirynth of Magic”, „Akame ga Kill”, „Seraph of the End”), niż takie ciosane niemalże z drewna linie. To jednak kwestia dyskusyjna, bo każdy woli inną kreskę w rysunkach. W „Orange” nie przypadła mi ona do gustu, ale historia warta jest przemęczenia się i przełknięcia tej „twardości”.
Podoba mi się za to czcionka w dymkach w tej mandze. Odwrotnie do rysunków, jest ona miękka i wygodna do czytania. Nie ma za dużo wdrukowane w jednym dymku, zatem czyta się to szybko, a oczy dziękują, za brak męczarni.
Kończąc, jestem ciekawa, co czeka mnie dalej w tej historii i mam cichą nadzieję, że dzieciaki odkręcą przyszłość szybciej, aby skończyło mnie to użalanie irytować. Ogólnie jest to świetna manga, z bardzo ciekawym pomysłem na historię. Bohaterowie są sympatyczni, szczególnie Suwa (mój ulubieniec) i z jednej strony, chciałabym, żeby zmienili przyszłość, ale z drugiej... no niekoniecznie. Zbyt dużo od nich wymagają ich starsze postaci. Zbyt wiele muszą poświęcić, żeby osiągnąć cel.
Za egzemplarze dziękuje wydawnictwu