ZATOPIONY KSIĄŻKOHOLIK #1| Turcja



Chcieliście? To macie.

Wyjątkowo. Na Wasze życzenie postanowiłam napisać tę serię i opowiedzieć Wam, jak wygląda życie na statku. Książkoholika naturalnie.

Jak wiecie, nie od dzisiaj poza prowadzeniem bloga jestem też marynarzem. Czyli lubię sobie popływać i nie mieć internetu, ani kontaktu ze światem (pół żartem, pół serio).
Po skończeniu studiów, co też mieliście okazję widzieć na facebooku, przyszła pora na szukanie rejsu, co trwało solidne dwa miesiące. Poniekąd dlatego, że chciałam zrobić stosowne zapasy recenzji na bloga, a poniekąd dlatego, że nie do końca mi się chciało szukać. W końcu jednak udało się i z dnia na dzień, pakowałam manatki do dwóch walizek, aby wylecieć z Berlina i wylądować w Maladze (Hiszpania), a potem dojechać do Gibraltaru, gdzie miałam wejść na statek.





Nie będę Wam pisać typowo technicznych spraw, bo i tak Was to nie zainteresuje, a nie chcę Was zanudzić. Zamustrowałam razem z piątką innych osób z załogi na statek o 9 rano. Akurat była sobota, zatem mieliśmy czas na ogarnięcie całego statku i zapoznanie się z pomieszczeniami, a przede wszystkim wypakowaniem całego swojego majdanu, który przywieźliśmy z Polski. Uwierzcie mi, pakowanie się na statek to jedno wielkie przewidywanie. Oczywiście można zejść w jakimś cywilizowanym porcie (chociaż najbliższe miasto niekoniecznie musi być blisko) i dokupić rzeczy potrzebne, ale najlepiej wziąć tyle kosmetyków, aby starczyło na cały rejs.
Co do ubrań, trochę na zimę, trochę na lato, w sumie podobnie, jakbyście wybierali się nad polskie morze we wrześniu.



Na statku są ustalone pory śniadań, obiadów i kolacji i wszystko zależne jest od wacht. Ja trafiłam do (dla mnie) najlepszej możliwej wachty, gdyż pracuję od 0000-0004 i 1200-1600. Między tymi godzinami mam wolne. Co przekłada się na spanie, albo czytanie książek, bo nie ma co robić. Większość ogląda filmy, ale ja do filmów to ostatnia, zatem czytnik pomału się odgruzowuje. Przygotowałam sobie na rejs 500 książek, bo którejś mogę nie doczytać ( co już się zdarzyło), a lepiej mieć więcej, niż mniej.

Na nocnych wachtach w morzu siedzę przed radarem i mapą elektroniczną i patrzę, czy aby na pewno nic nie chce nas rozjechać, w porcie siedzę przy wejściu na statek i legitymuje każdego wchodzącego. W wachty dzienne, w morzu pracuje z bosmanem i innym marynarzami na pokładzie, czyli stukanie, malowanie i odrdzewianie -klasyka. W porcie, na dziennych wachtach robię dokładnie to samo, co na nocnych. Uwierzcie mi, w nocy czas leci 2x szybciej, niż w dzień. 


Stojąc na kotwicowisku, przed portem w Turcji, miałam świetny widok na Zaćmienie Księżyca. Przez ponad dwie godziny siedziałam na skrzydle i patrzyłam przez lornetkę na ten fenomenalny widok.



  
Do Turcji płynęliśmy może z pięć dni (nie liczyłam), a kiedy już przycumowaliśmy do nabrzeża, podjechały dźwigi i zaczęły wyładowywać soję, którą przywieźliśmy. I tak przez ponad tydzień.








W większości portów można zejść ze statku z przepustką, którą załatwia agent i zwiedzić chociaż odrobinę kraju. Tutaj także było zejście, ale z racji wachty, którą musiałabym potem odrobić, gdybym zeszła, wolałam zostać. Turcja w tych miasteczkach portowych przedstawia się całkiem inaczej, niż ta w kurortach. To zderzenie dwóch różnych światów, z czego ten portowy jest gorszy.



W porcie generalnie, nic ciekawego się nie działo. Ciągle wyładowywanie, jedne statki wypływały, inne wpływały na ich miejsce i tak cały czas. Można było tylko typować, czy któreś się zderzą, albo kiedy wypłyną (szczególnie kontenerowce, które ciągle są w ruchu). Uprzedzając Wasze pytania, nic się nie zderzyło, a kontenerowce zazwyczaj jeden dzień stały w porcie i leciały na morze ponownie.



Na statku pije się hektolitry kawy. Z racji, że jestem kawoszem w równym stopniu, co książkoholikiem to kawa na mostku nawigacyjnym z czytnikiem ciągle była obecna. Do tego stopnia, że czytnik musiałam ładować co dwa dni. Szczególnie, że książki, które miałam okazję czytać były niesamowicie wciągające.
Całe życie na statku jest istną oazą spokoju. Tutaj nikt się nie spieszy. Dlaczego?
Bo łatwo zrobić sobie krzywdę, to raz.
Bo, jak się spieszysz to poprawiasz drugi raz, to dwa.
Bo statek to nie bolid F1 i nie płynie 350 km na h to trzy. (powinnam raczej napisać węzłów)

Wachty morskie mam z drugim oficerem, zaś wachty portowe ze starszym marynarzem. Po tygodniu obecności na statku, nie ma tematu, jakiego byśmy nie obgadali podczas pracy na statku.
W kabinach, kiedy człowiek siedzi sam, można dostać fiksa i zdziczeć, dlatego jak wspominałam tutaj się, albo śpi, albo czyta, albo ogląda filmy.
Można też iść na mesę (statkową stołówkę) oficerską i pooglądać telewizję, jednak działa tylko jeden polski program, a niekoniecznie mamy ochotę oglądać Al Jezeerę, czy inne „ichnie” stacje.

Po wyładowaniu całego ładunku, okazało się, że płyniemy na Morze Czarne, aby tam wziąć kolejny ładunek i popłynąć dalej. Gdzie? Tego jeszcze nie wiem, ale zapewne pisząc drugą część tej serii, będę mogła Wam zdradzić.
Jestem ciekawa Waszego zdania o takiej serii. Piszcie w komentarzach, co myślicie o tym i czy odważylibyście się pływać na statkach. Jeżeli macie jakieś pytania, też się nie wahajcie, ale uprzedzam, że odpiszę dopiero, kiedy będę miała lepszy internet.


copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com