Gdzie się podziały jednotomówki?


Jest ciepłe majowe przedpołudnie. Słońce daje przyjemne ciepło z bezchmurnego nieba, a lekki wiatr od strony morza niesie orzeźwienie. Idealna pogoda by zalec na jakiejś ławce w parku i trochę poczytać. Jest jedna tylko przeszkoda, czytnik został w domu. Nie jest to problem nie do przeskoczenia, moje stopy wiodą mnie po znajomej drodze w kierunku najbliższej księgarni. Mam ochotę na coś lekkiego, jakąś lekturę na jedno góra dwa popołudnia. Kieruję się więc na regał opatrzony dużym napisem FANTASTYKA. Patrzy na mnie wiele pięknych okładek i zdobnych liter. Lecz każda książka którą wezmę do ręki ma coś co mnie odrzuca. Pewien mały napis, a czasami nie taki znowu mały. Wręcz wybijający się na pierwszy plan, niemal zasłaniający tytuł. Napis ten krzyczy do mnie z okładki, głosząc że książka jest pierwszym tomem trylogii, albo czwartą częścią genialnej sagi, że to zwieńczenie siedmiotomowej historii. Myślę sobie trudno, taka specyfika twojego ulubionego gatunku, no to hyc hop przeskoczmy do regału z kryminałami i sensacją, a tam o zgrozo to samo tylko, że jeszcze ubarwione wielkim plakatem zapowiadającym 25tą książkę Remigiusza Mroza w tym roku.

No Brandon, niby kiedy mam to przeczytać?

W tym momencie nachodzi mnie refleksja, że to może ze mną jest coś nie tak i to moje preferencje literackie sprawiają, ze ląduje na samych wielotomowych sagach. Więc przechodzę przez niemal całą księgarnię, by znaleźć się wśród regałów, których prawie nigdy nie oglądam. Tu gdzie rządzą nagie męskie torsy napinające się na okładkach, a blurby mówią o pożądaniu i bolesnej miłości. I wiecie co? To samo kur… Znowu to samo, pierdyliard kolejnych tomów i kontynuacji.

Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę rozpoczynać krucjaty przeciwko książkowym seriom. W końcu moi ulubieni pisarze są znani właśnie z pisanie tego typu historii. Mój problem stanowi coś innego, a mianowicie to, że ciężko znaleźć moją ukochaną fantastykę zapakowaną do jednego tomu. Wiem, wiem, że to trochę specyfika tego gatunku. Rozbudowane światy, wielowątkowe historie i nieoczywiści bohaterowie potrzebują miejsca by się rozwinąć. I to jest naprawdę fajne, ale przecież te 600-800 stron to nie jest mało. W takiej objętości mieszczą się przecież poważne reportaże, ba nawet książki historyczne czy naukowe. Mimo to z lupą szukać jednotomowej fantastyki. Przy tym gatunku mogę chociaż to uzasadniać jakoś historią itd. ale gdy dochodzimy do romansów to naprawdę ciężko mi pojąć jak taki Grey ma te 3 tomy. Bądźmy szczerzy, jakby za tę historię wziął się zdolny pisarz to bez większych problemów zamknąłby ją w maksymalnie sześciuset stronach.

Ledwo połowa, a już się zmęczyłem.
W moim odczuciu głównym powodem zalewu trylogii, sag i serii jest to, że nie opłaca się inwestować wydawnictwom w jednotomówki. O wiele łatwiej robić promocję kolejnemu tomowi, a także sprzedaż pierwszego tomu z reguły zapewnia sprzedaż kolejnych. Sami czytelnicy lubią wracać do postaci i światów, które już znają. Autorzy z kolei chcą sprzedawać dużo książek (oczywsite, w sumie), to wszystko wywołuje presję, by wydać serię książek. W tym tekście pomijam takie praktyki jak rozbijanie książek na dwie części w trakcie tłumaczenia. Jak człowiek jest przyzwyczajony do naprawdę dobrych pisarzy, to nie odczuwa by wielotomowość w czymś przeszkadzała. Jednak gdy sięgniemy po coś gorszego jakościowo bez trudu wyłapiemy symptomy tej choroby. Morze zbędnych opisów nie prowadzących do niczego. Ile to razy czytaliście o tym, co bohater zjadł na śniadanie i jak się ubiera, schodzi po schodach, robi coś innego, a żadna z tych czynności nie ma znaczenia w kontekście historii, osobowości bohatera czy jego rozwoju? Jest ona tylko zapychaczem służącym podbiciu objętość o stronę czy dwie.

 Nie wiem ilu z was gra w gry komputerowe, ale jest moim zdaniem fajne porównanie. Zawsze śmiano się z gier na te 7-8h, zwłaszcza jak większość dużych gier akcji oferowało kampanie tej długości. Bastionem rozgrywki na kilkadziesiąt godzin były RPGi. Jednak parę lat temu uległo to takiej zmianie, że coraz więcej gier zaczęło się chwalić kampaniami na 50+ godzin rozgrywki. Prawie każdy duży tytuł ma obecnie otwarty świat i setki zadań pobocznych. I wiecie co? To wcale nie sprawiło, że te gry stały się lepsze. W momencie gdy masz historię na powiedzmy 10 godzin, to gdy wsadzimy ją do takiej gry z otwartym światem i wydłużymy do 50 godzin, sprawi to tylko, że fabuła się nam rozwodni, a doznanie stanie się mniej intensywne. I oczywiście open world potrafi świetnie bawić, lecz gdy niemal każda gra oferuje to samo, to zaczyna męczyć.

Chlubnym wyjątkiem o którym warto wspomnieć jest SF. Na szczęście w tym podgatunku nadal można znaleźć wiele ciekawych i oryginalnych powieści, które nie muszą być kawałkiem większej całości. Oczywiście są tu też cykle, ale w porównaniu do fantasy o wiele łatwiej o coś jednoczęściowego. Tak samo jak obyczajówki częściej bywają standalone niż np. romanse czy książki młodzieżowe.

Na szczęście wyd. MAG nie zawodzi
Jeśli macie podobne odczucia jak ja w kwestii braku powieści jednotomowych, to chciałbym wam polecić jeden z najlepszych cykli wydawniczych jakim jest Uczta Wyobraźni wydawnictwa MAG. I nie jest to w żadnym stopniu wpis sponsorowany czy coś takiego. Po prostu uważam, że warto chwalić to wydawnictwo za to co robi. W Uczcie Wyobraźni, możemy znaleźć naprawdę wiele bardzo dobrej nietuzinkowej fantastyki i co warte podkreślenia większość książek, jeśli nie wszystkie są jednotomówkami. Do tego są pięknie wydane, więc mimo, że są to pojedyncze tomy nadal pięknie prezentują się na półce.

 Na koniec chciałbym poznać waszą opinię na ten temat. Wolicie długaśne cykle książek, czy jednak krótsze formy, a może coś po środku czyli trylogie? Ja chyba nie umiałbym się zdecydować, dlatego najlepsza jest różnorodność i szkoda, że rynek jest jednak zdominowany przez kolejne części.

PS. Macie do polecenia jakieś ciekawe książki na jeden wieczór? Jeśli tak, to nie omieszkajcie się nimi podzielić. 


copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com