[Manga, też książka] „Akame ga Kill” | TAKAHIRO/TETSUYA TASHIRO (4)


Ja się pytam, „Czemu nie ma więcej tomów?”


Kiedy pokazywałam Wam na instagramie stosik, który przyszedł do mnie w piątek była w nim czwarta część świetnej mangi „Akame ga Kill”, której jestem ogromną fanką.

W czwartym tomie dzieją się cuda. Nie pamiętam dokładnie anime, które też nie zawsze pokrywa się z mangą, ale nie jak mniej więcej pamiętałam, co działo się w odcinkach tak, kiedy wczytałam się w mangę przecierałam oczy ze zdumienia. Tyle rzeczy zapomniałam! 

Esdeath powołuje zespół uzdolnionych młodych ludzi, którzy władają potężnymi teigu. Po ostatniej przygodzie, jaka spotkała jej poprzednich wojowników, młoda generał chce mieć pewność, że nowi są wystarczająco silni żeby nie zawieść i już pierwszego dnia, podczas spotkania wystawia ich na próbę. Wszyscy ją przechodzą, aczkolwiek Esdeath ma pewne wątpliwości. Mimo to daje szansę swoim nowym podwładnym i przyjmuje ich. Siódemka wojowników na czele z morderczą generał zaczynają wołać na siebie Jaegersi. 
Sprawa wywalczonego teigu, które ma postać wielkich nożyc dalej jest niewyjaśniona i Esdeath z tego powodu organizuje rywalizację, w której każdy może wziąć udział. 
W bazie Night Raid, kiedy generał Najenda udaje się do szefostwa, aby oddać zdobyte teigu władzę przejmuję Akame. Ma ona przypilnować, aby wszyscy członkowie stowarzyszenia trenowali. Lubbock podsuwa Tatsumi wystąpienie w rywalizacji, którą organizuje ich największy wróg, a młody chłopak ochoczo zgadza się na tę propozycję. Wygrywa walkę i ku jego zdziwieniu, zamiast pieniędzy otrzymuje obrożę na szyję i staje się osobistym kochankiem Esdeath, która zapragnęła się w końcu zakochać. Tatsumi poznaje plany wrogów i udaje potulnego „pieska”. 
W końcu kryjówka Night Raid wychodzi na jaw, a Tatsumi chcąc uciec musi walczyć z niejakim Wavem. Walka jest bardzo wyrównana, jednak naszemu bohaterowi udaje się uciec i ponownie wraca do swoich przyjaciół.
Jednak jest to dopiero początek niebezpieczeństw, jakie przed nimi czekają. 

O tak. Nic tak dobrze nie relaksuje jak tomik mangi między książkami. Szczególnie, kiedy jest on rysowany tak piękną kreską. Wiele razy byłam zauroczona rysunkami, jaki zapewnił nam Tashiro. Są takie miękkie i delikatne. Były momenty, w których zatrzymywałam się zdecydowanie za długo, żeby tylko popatrzeć i raz nawet zdarzyło się to przy samej Esdeath, której osobiście nie cierpię za to, co zrobiła w poprzednim tomie. 

Wszystkie tomiki „Akame ga Kill” są przepięknie wydane. Obwoluty mienią się kolorami i naprawdę ładnie wyglądają razem na półce. Cała historia jest jedną z lepszych, jakie miałam okazję czytać/oglądać i nie ukrywam dużo w niej emocji: tych złych i tych dobrych.
Dodatkowo tak, jak wspominałam wyżej miękka kreska sprawia, że jest, na czym (albo, na kim) zawiesić oko. 

Chcę więcej. Wiem, że czekanie raptem jednego miesiąca to teoretycznie mało, ale kiedy widziało się anime dawno temu, a teraz czyta się mangę to całość idealnie się ze sobą łączy i wszystko się przypomina. Nie mogę się doczekać kolejnego tomu i mam nadzieję, że marzec minie mi naprawdę szybko, bo ciężko będzie wysiedzieć bez piątego tomu. W sumie piszę to przy każdym wpisie o mandze, ale niestety serii zakończonych i jednocześnie tych, które mnie interesują jest bardzo mało, także musicie jeszcze troszkę poznosić moje jęki o kolejny tom. Zdecydowanie jest to udana kontynuacja całej historii i czekam na więcej!

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuje wydawnictwu

copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com