„Mam pięćdziesiąt dwa lata.
Nazywam się Carrie Fisher.”
Będąc ogromną fanką uniwersum George’a Lucasa, czyli Gwiezdnych wojen śmierć Carrie Fisher była dla mnie szokiem. Oczywiście interesowałam się wcześniej jej życiem i wiedziałam, że do łatwiejszych ono nie należało, ale mimo to nie ukrywam było mi ciężko.
Jak wiecie byłam na premierze „Ostatniego Jedi” i fragmentami, kiedy księżniczka Leia była na ekranie czułam nostalgię i smutek.
Sięgnęłam w końcu po autobiografię „aktorki jednej roli”, jaką jest Carrie i cieniutka książka, którą jest „Księżniczka po przejściach” okazała się być brutalnie szczerą i ciężką lekturą.
„Czy wiecie, co się dzieje, kiedy ocieramy się o śmierć? Poza tym, że uświadamiamy sobie, iż czeka nas absolutna pustka?”
Carrie Fisher pisze o sobie i swoim życiu bez owijania w bawełnę. Piszę, kiedy niektóre jej wspomnienia zostały zniszczone przez terapię elektrowstrząsową. Opowiada o narodzinach, o jej rodzicach Debbie Reynolds oraz Eddim Fisherze i jak o matce wypowiada się z miłością, tak pisząc o ojcu nie oszukuje Czytelnika, iż był skończonym gnojem i myślał penisem, a nie mózgiem. Nie udaje, że na początku cieszyła się będąc córką dwóch celebrytów, ale potem zaczęło jej to przeszkadzać.
Opowiada o swojej córce i swoich mężach, wypowiadając się o nich ciepło.
„Bycie szczęśliwym to nie jest jedna z tych rzeczy, które
dostaje się, jako danie dnia, a ja z
pewnością nie dostałam też tego, jako dania życia.”
Jednak książka ta skupia się na jej uzależnieniu od narkotyków, alkoholu i na chorobie dwubiegunowej, na którą cierpiała od młodzieńczych lat. Carrie tłumaczy, dlaczego zaczęła brać i co dawało jej otępienie, którego tak bardzo pragnęła. Nie usprawiedliwia się przed nami ze swoich czynów, bo doskonale wie, że uzależnienia odbiły się na jej zdrowiu, ale pokazuje, że walczyła. Chodziła na odwyki, na spotkania grup Anonimowych Alkoholików. Pracowała, aby stać się czystą dla siebie i swojej córki Billie. Kłopoty życiowe oraz przytłoczenie zawodowe każdego dnia dociskały ją do podłogi i mimo woli walki nie zawsze była w stanie się sprzeciwić.
„Najbardziej bolesny w
powrotach na ciemną stronę mocy jest widok rozczarowania i bólu w oczach
najbliższych, którego powodem są narkotyczne odjazdy.”
W „Księżniczce po przejściach” Carrie Fisher pisze tylko prawdę.
Całą prawdę o sobie, swoim życiu, miłości i prawdzie o Hollywood.
Bardzo spodobało mi się to, że Fisher w tej pozycji nie skupiła się na Gwiezdnych wojnach, które dały jej największą popularność. O Lucasie są delikatne wspominki, ale nie jest to przesadzone. Od pierwszych stron wiedziałam, że ta pozycja nie będzie należeć do najlżejszych i miałam rację. Mimo iż utrzymana jest w tonacji humorystycznej, a autorka prowadzi swoistą rozmowę z Czytelnikiem, pytając go czasami, co sądzi o pewnych rzeczach to jednak końcem końców autobiografia jest pozycją smutną i ciężką. Fakt, że Carrie Fisher nie ma wśród żywych jeszcze bardziej to pogłębia.
„Jestem autentycznym
produktem Hollywood. Można by
powiedzieć, że jestem genetycznie zaprogramowanym produktem
Hollywood. Kiedy dwoje celebrytów łączy
się węzłem małżeńskim, w rezultacie pojawia się ktoś taki
jak ja.”
Książkę przeczytałam w kilka godzin, poniekąd, dlatego, że jest cienka, a poniekąd, dlatego, że nie potrafiłam się oderwać o historii tej aktorki. Tekst przeplata się ze zdjęciami, głownie rodziców Carrie, przez co dość często zatrzymywałam się, aby po prostu popatrzeć. Tak naprawdę, ciężko jest napisać recenzję tej autobiografii, gdyż odnoszę wrażenie, że każdy czytający ją zrozumie historię przedstawioną przez Carrie całkiem inaczej. Do każdego Czytelnika, trafi ona przez inny punkt.
„Niczym się nie różnie
od innych samotnych osób. Także chcę mieć kogoś, kogo mogłabym
kochać i strzec jak skarbu, i
doprowadzać do ekstazy – i
rozczarowywać!”
„Księżniczka po przejściach” to pozycja, którą polecać będę każdemu fanowi Star Wars oraz tym, którzy chcą znać ciemną stronę Hollywood. Cieszę się, że w końcu miałam czas, aby przeczytać tę lekturę i udać się w podróż po życiu Fisher. Tym bardziej, że księżniczka Leia jest postacią, która zna każdy człowiek nawet, jeżeli za walkami na miecze świetlne nie przepada. Polecam Wam tę pozycję, ale bądźcie przygotowani na humor połączony z najprawdziwszą prawdą, jakiej nigdy byście się nie spodziewali.
„Kiedyś marzyłam, że w którymś z
sequelów Gwiezdnych wojen zaprzestaniemy tej strzelaniny, tego wrzeszczenia
jedni na drugich, znajdziemy się
wreszcie na planecie pełnej
pięknych butików i salonów kosmetycznych, gdzie
panowie z elitarnego oddziału
wojowników Imperium będą mogli sobie odpocząć z maseczką na
twarzy, a Chewbacca zrobi sobie pedikiur i połozy wosk, żeby
usunąć zbędne owłosienie
z okolic brwi i pachwin.”