Cassandry Clare nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Jej seria „Dary Anioła” opanowała świat i rozrosła się do wielotomowej historii. Jak w tym wszystkim wypadł „Władca Cieni”?
„Mroczne intrygi” zostały zapoczątkowane przez „Panią Noc” i jest to 14 książka „Serii ze świata Nocnych Łowców”. Przyznam się szczerze, że „Władca Cieni” wyleżał się u mnie na półce, zanim w końcu odważyłam się zatopić w świat stworzony przez Clare. Z racji, iż lubię czytać serie od tyłu, teraz możecie mnie zabić – „Władca Cieni” to pierwsza książka Clare, jaką miałam okazję przeczytać.
„ Bohaterami nie
zawsze są ci, którzy wygrywają. Czasami są nimi ci, którzy
przegrywają, ale nie poddają się
i nadal walczą.”
Spotykamy się z ekipą Nocnych łowców oraz rasą zwaną Faerie. Od razu zostałam zaciekawiona historią trójkąta miłosnego Emmy, Marka oraz Juliana. Tajemnicza postać Kita Herondale’a także sprawiła, że wyczekiwałam fragmentów opowiadających wydarzenia z jego udziałem. Nie chce opowiadać Wam tutaj całej akcji, jaka ma miejsce w tym tomie, bo fani mnie rozszarpią za spojlery, a Ci, którzy nie znają całej serii pomyślą, że jak znają najnowszą książkę tej autorki to już nie muszą czytać reszty. W sumie nie muszą, ale warto.
„Każdy z nas ma jedno życie;
nikt nie wie, jak długie albo krótkie się okaże.”
Wspominałam o bohaterach, których jest tutaj naprawdę od groma. Jako osoba, która wcześniej nie miała do czynienia z tą autorką na początku lekko się gubiłam. Moja mądra głowa jednak pomyślała i (nie uwierzycie) rozrysowała sobie wszystko. Kto, co, jak i z kim. Przyznam się Wam, że pomogło mi to niesamowicie, także polecam.
Jedynym minusem, który zauważyłam to postać Emmy Carstairs. Nie mam zielonego pojęcia, kim ona była w poprzednich tomach i czego dokonała, ale wiem, że nigdy się nie polubimy. Nie lubię bohaterek typu Mary Sue. No dosłownie nie cierpię. Byłam szczerze ciekawa jej historii z więzią oraz trójkątem miłosnym, jaki stworzyła z Markiem i Julianem, ale jej wyczyny dosłownie mnie obrzydzały, irytowały i nudziły.
Co do reszty bohaterów to nie mam się, do czego przyczepić, no może poza niepotrzebną brawurą kilka razy. Ale przecież jakaś nutka sensacji musi być.
„Jest coś
szczególnego w miejscu, w którym żyło się z kimś, kogo się kocha. Nabiera znaczenia w Twoim umyśle. Staje się
czymś więcej niż po prostu miejscem, staje się destylatem tego, co do siebie
czujecie. Chwile, które spędzasz
w jakimś miejscu z ukochaną osobą...Stają się częścią
zaprawy i cegieł. Częścią duszy tego miejsca.”
A sensacji… na początku było mało. Nie ukrywam, że robiłam lekkie „meh” przez pierwsze kilkaset stron. Dopiero później wkręciłam się i straciłam poczucie czasu. Nie ukrywam, że mimo braku przywiązania do bohaterów na koniec zrobiło mi się smutno. Autorka poczyniła zbrodnię dla Czytelnika i odkładając tomiszcze byłam zasmucona. Zresztą sądzę, że nie tylko ja.
Ciekawym zabiegiem, o którym warto wspomnieć jest poruszanie trudnych tematów przez Clare. Tematy LGBT zaczynają być ostatnio modne w książkach, ale podejrzewam, że nadal wiele osób zwyczajnie boi się, bądź obrzydza je myśl o tego rodzaju miłości. Bardzo podobało mi się, że autorka odważyła się pokazać orientację biseksualną Marka, co poniekąd zaskoczyło mnie i wywołało szczery uśmiech na mojej twarzy.
„Wybory, jakich dokonaliśmy w
niewoli, nie zawsze są wyborami, jakich dokonujemy na
wolności.”
I co dalej? No nie wiadomo. Musimy czekać na trzecią część. Ja zaś, muszę przeczytać poprzednie tomy jak tylko znajdę na to czas, aby być przygotowaną na najnowszy. Zostałam zaciekawiona. Z jednej strony trudności z ogarnięciem, kto jest, kim były dla mnie zaskoczeniem, ale z drugiej ucieszyłam się, gdyż dostałam wyzwanie, aby móc to poukładać w jakąś logiczną dla mnie całość. Lubię to!
Fanów serii nie trzeba przekonywać, aby sięgnęli po „Władcę Cieni”. Osoby, które jeszcze nie czytały „Darów Anioła” niech lepiej zaczną właśnie od początku. No chyba, że jesteście hardcorami i lubicie wyzwania w wysilaniu umysłu podczas lektury to możecie zacząć tak jak ja. Jednak robicie to na własne ryzyko, żeby potem nie było, że nie ostrzegałam.
„Prawdę można znaleźć w snach.”
Za możliwość przeczytania dziękuję