„Życie jest tak skomplikowane, jak sam je sobie utrudnisz”


Poprzeczka jest postawiona tak wysoko, jak sam ją sobie postawisz. Czy będziesz potrafił ją przeskoczyć? To już zależy od ciebie.

Z przykrością muszę stwierdzić, że Kim Holden nie udało się pokonać poprzeczki ostatnim tomem serii „Bright Side”. 
Mowa tu oczywiście o „Franco”. Zacznijmy od początku.

Stwierdziłam, że sięgnę po trzecią część, aby zakończyć przygodę z tymi bohaterami. Byłam też ciekawa samego Franco, gdyż moja słabość do perkusistów jest wielka ( i rośnie!). Przez poprzednie tomy wydawał mi się buntowniczym, szalonym, pełnym pasji chłopakiem, który jednocześnie jest niezwykle dobry, ale dobro to równa się z jego złymi uczynkami.
Zapomniałam tylko, że postacie u Holden są przeżarte dobrocią i miłosierdziem wobec wszystkich dookoła i moje wyobrażenie złego Franco spaliło na panewce. 

W części poświęconej perkusiście zespołu Rook, znanego nam z poprzednich dwóch tomów spotykamy się z wydarzeniami, które toczą się równolegle do tego, co prezentuje nam „Gus”. Wyjątkiem jest tylko to, że głównym bohaterem jak wspominałam wyżej jest Franco i akcja jest opisana jego oczami. Chłopak pewnego dnia w barze spotyka dziewczynę, która zwraca jego uwagę. Ta jest jednak zajęta przejmująco nudną rozmową z jakimś ważniakiem. Wyrywa się do toalety i nasz perkusista przypuszcza na nią atak. Muszę przyznać, dość odważny, ale i zadowalający, gdyż razem wychodzą z baru. 
Przez następne strony poznają się, spotykają, aż w końcu będąc pod wpływem alkoholu Gemma, bo tak na imię pięknej nieznajomej wyznaje, że chciałaby być mamą i mieć dziecko, gdyż musi się poddać operacji usunięcia macicy.
Genovese jest w szoku, ale nie wykonuje żadnego ruchu. Wszystko zmienia się, kiedy dziewczyna wraca do Anglii i ich przyjaźń zaczyna działać tylko na odległość. Oboje zaczynają rozumieć, że brakuje ich sobie wzajemnie, a kontakt telefoniczny to zdecydowanie za mało. 
Franco dopiero wtedy dojrzewa do decyzji, którą chce zaproponować Gemmie.
Pytanie tylko jak ona na to zareaguje?

Niektórzy medytują, inni się modlą, by odnaleźć samego siebie, by odzyskać spokój.
Ja gram na perkusji.”

Wracając do początku tego wpisu, to nie tak, że trzecia część nie podobała mi się całkowicie. Nie… tak nie jest. Jednak z ciężkim sercem muszę przyznać, że „Franco” blednie przy poprzednich dwóch tomach, a nawet odniosłam wrażenie, że był pisany na siłę. Kim Holden powiesiła sobie bardzo wysoko poprzeczkę i zwyczajnie nie była w stanie jej nawet dosięgnąć przy tworzeniu historii perkusisty Rooka. Oczekiwałam szalonego, wrednego, buntowniczego diabła, a dostałam „miękką kluchę”, która jest do szpiku kości dobra i radosna. Nie ukrywam, że jak na początku czytało mi się to dobrze, to po 1/3 książki zaczynałam się nudzić i ziewać, a moje oczy same sobie śledziły tekst. Reakcji mózgu już nie odnotowałam, bo był zmęczony ciągłym słodkim pierdzeniem. 
Niby zbliżenia Gemmy i Franco miały być ostre, brutalne i pełne pasji, ale jakoś kompletnie tego nie odczułam. Oczywiście nie oczekiwałam tutaj seksu rodem z praktyk BDSM, ale myślałam, że będzie tutaj naprawdę więcej perwersji. Jak bardzo się myliłam.

Nawet postaci poboczne będące w tej historii nie wywarły na mnie wrażenia, a trasa koncertowa chłopaków została opisana bez szczegółów, co nie ukrywam chciałam poznać trochę bliżej. 
Wspominając o bohaterach pobocznych dodam, że Gemma nie zyskała mojej przyjaźni, wręcz przeciwnie w sumie to nie ruszyła mnie jej historia, a Franco mi szkoda, bo jest takim… gapciem, a nie mężczyzną. Nawet to, co uczynił nie zmieniło tego, że został gapciem, a potem jeszcze stał się pantoflem. 

Oficjalnie ogłaszam, że mojej skromnej osobie „Franco” nie przypadł do gustu oraz zwyczajnie się nie podobał. Przeczytałam dla przeczytania, ale nie poczułam ani och, ani ach podczas lektury. W sumie to nic nie czułam. Wiem, że przy „Gusie” się podniecałam, ale druga część jest napisana z sercem, a sam bohater potrafi zagrać tak, żeby wszyscy mu zatańczyli. Tutaj zaś, dostaliśmy ckliwą historię bez dodatku pieprzu o smutnej dziewczynce i rycerzu, który chce jej pomóc i ją uratować. 

„Uważam, że marzenia są paliwem życia. Żyjesz w pełni, kiedy starasz się je spełnić. Nie ma nagrody za bierne bezpieczeństwo.”

Doskonale wiem, że wiele z Was będzie miało odmienne zdanie od mojego i oczywiście cieszę się z tego, bo różnorodność jest wskazana. Dla mnie jednak jest to nudna, przewidywalna i nieporywająca lektura, a sielanka na końcu książki przesądziła moją ocenę na minus. 
Czy polecam?
Cóż, wydaje mi się, że każdy po przeczytaniu „Promyczka” i „Gusa” powinien zadecydować sam, czy chce poznać historię Franco. Ja osobiście odradzam, bo czy warto psuć sobie dobre wspomnienia słabymi książkami?

copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com