Są
książki, które kuszą okładką, albo przynajmniej rzucają się w oczy. Pewnego
dnia Amazon podpowiedział mi, abym wzieła „Lion Eyes” Casey Peeler. Pokusiłam
się i kupiłam. Teraz zaś przeczytałam. Jak wyszlo?
W tej pozycji spotykamy się z młodymi ludźmi, którzy udają
sie dopiero do Uniwersytetu Blue Ridge. Tyke Jamison jest wschodzącą gwiazdą
footbolu amerykańskiego, zaś Rilla Dee James jest córką sławnego rozgrywającego
Kentona Jamesa, który skończył juz karierę. Poznają się w szkole, a Tykeowi
wydaje się, że ma omamy i widzi swoją byłą dziewczynę.
Byłą dziewczynę, która
zgineła wraz z jego przyjacielem w wypadku zderzenia ich auta z pociągiem. Jamison
był wtedy kierowcą i obwinia swoją osobę, za to co się stało, dopóki nie
poznaje bliżej Rilli, która skrywa się za pseudonimem RJ, aby nikt nie
dowiedział się kogo jest córką. Nie chodzi tutaj o wstyd, dziewczyna chce mieć
spokój u rówieśników od autografów jej taty. Sam Kenton James jest w tej
lekturze dość często, a jego córka jest do niego strasznie przywiązana.
Między dwójką młodych osób rodzi się uczucie. Od zwykłego biegu po kampusie
dochodzimy do... ślubu. Tak, ślubu. Wydarzenia, które zaskakuje obie rodziny.
Nasi bohaterowie zaczynają dorastać. Rilla po matce odziedzicza fundację, zaś
Tyke pnie się po szczeblach kariery, aby zostać rozgrywającym na miarę samego
Kentona Jamesa. Pragnie dostać się do drużyny Charlotte Lions. W międzyczasie
następują pewne problemy, lecz nasza młoda para doskonale daje sobie z nimi
radę.
Wiecie, że lubię czytać książki nieznanych autorów po angielsku. Nie wiem
czemu, wiele razy byłam miło zaskoczona zawartością, kryjacą się za niepozorną
okładką, bądź za obcym mi autorem.
Jednak w „Lions Eyes” brakowało mi większej głębi w bohaterach i całej tej
historii. Rilla ciągle wspominała o ojcu i o tym jak bardzo kocha Tyke’a. On
zaś przeżywa wypadek samochodowy, który spowodował i stracił prawo jazdy.
Reszta wydarzeń to wydarzenia w sumie poboczne, ciągnące książkę do przodu.
Na szczeście jest to krótka pozycja, raptem 190 stron, więc szybko żegnamy się
z Tykiem i Rillą. W sumie to dobrze, bo wydaje mnie się, że nie warto.
Amazon nie trafił w mój gust kompletnie, jeżeli chodzi o sportowe romanse, bo
tego nie można nazwać romansem.
Raczej młodą, rozkwitającą miłością.
Strasznie irytowało mnie to, iż rozmowy między bohaterami są
pisane potocznym językiem. W dodatku słowa są dość często powtarzane, jakby nie
było zamiennika. Czytałam wiele książek po angielsku i wiem doskonale, że są
inne zwroty, niż y’all bądź gotcha, albo skróty znane fanom footbolu
amerykańskiego jak QR (quaterback – rozgrywający).
Pewnie zastanawiacie się, dlaczego tak dużo napisałam z fabuły książki, bo
zazwyczaj tak nie robię, coż... chcę zaoszczędzić Wasz cenny czas, abyście
mogli czytać lepsze ksiażki, niż „Lions Eyes”. Mimo, że autorka ma na swoim
koncie kilka książek nie mam zamiaru męczyć się z kolejną jej historią, chociaż
z tego co widzę po ocenach jej twórczości ma swoje fanki, bo każda pozycja
sięga mocnej czwórki w skali piątkowej.
Laure
Laure