Cieszę się, że okładka tej pozycji została taka jak w oryginale. Wydaje mi się, że inna zwyczajnie nie pasowałaby do „Listów do utraconej”.
Zrobiłam szybkie rozeznanie po goodreads odnośnie autorki tej lektury i zauważyłam, że ta samodzielna książka, jest najwyżej oceniania ze wszystkich, które Brigid Kemmerer napisała.
Już kiedyś wspominałam, że Wydawnictwo YA! ma świetne wyczucie pozycji, jakie serwują swoim Czytelnik, gdyż żadna z nich nie ukazuje się przez przypadek.
„Listy do utraconej” to pozycja, którą niewątpliwie możecie wpisać do listy „Muszę przeczytać”.
Juliet Young w wypadku samochodowym straciła mamę. Kobietę, którą uważała za swój autorytet i wzór. Zoe Thorne była fotoreporterką wojenną. Od najmłodszych lat swojej córki Zoe, jeździła po niebezpiecznych terenach świata, aby pokazać Amerykanom prawdę o ludzkości. Na swoich zdjęciach potrafiła pokazać wszystkie uczucia oraz marzenia osób będących na fotografii. Siedemnastoletnia dziewczyna poprzez pasję swojej matki sama pokochała „bieganie z aparatem” i chwytanie wszystkich chwil w zdjęcia. Po śmierci matki wszystko się jednak zmieniło i Juliet nie jest w stanie patrzeć na aparat. Zaczęła spędzać czas wolny siedząc na cmentarzu przy mamie, którą uważała za najlepszą przyjaciółkę, pisząc listy do niej i podświadomie licząc na odpowiedź, która jak wiadomo nie nadejdzie.
Ale czy na pewno?
„ Każde słowo jest wypełnione cierpieniem. Bo tylko
cierpienie może skłonić kogoś do pisania listów do osoby, która nigdy ich nie przeczyta.
Taki ból czyni cię samotnym. Każde ci wierzyć, że nikt nie cierpi tak
bardzo jak ty.”
Declan Murphy jest chłopakiem o złej sławie. Z powodu wcześniejszych wydarzeń w jego życiu musiał odbyć pobyt w poprawczaku, a na koniec dostał 90 godzin społecznych do odrobienia. Padło na cmentarz. Chłopak, będący rówieśnikiem Juliet kosi trawę oraz sprząta groby razem z innym mężczyzną. Budzi postrach w szkole i ma tylko jednego przyjaciela, a we własnym domu jego matka oraz ojczym także go omijają, nie chcąc z nim mieć nic wspólnego.
Pewnego dnia podczas pracy zauważa list na grobie kobiety, która zmarła niedawno. Postanawia go otworzyć i przeczytać, mimo że doskonale wie, iż nie powinien. Co gorsza odpisuje na niego dwoma wyrazami i odkłada na miejsce.
„
Odsuwam się
od niego.
- Co?
- Powiedziałaś „jeszcze
nie”.- Spogląda
mi w oczy.- Decyzja należy do ciebie. Ale „nigdy” to też dobra
decyzja, Jules. „Nigdy” to zawsze dobra decyzja.”
Juliet zauważa, że ktoś dotykał jej korespondencji z mamą. Czuje się obnażona przed obcym człowiekiem, a jednocześnie jest wściekła, że ktoś śmiał dotknąć prywatnego listu. Chce zrobić z tego aferę, ale po przemyśleniu zaczyna pisać do tajemniczej osoby, która odpowiada na jej listy. Z biegiem czasu przenoszą się na mejle, ale oboje nie chcą poznać prawdy o drugim piszącym.
Wtedy wszystko się zepsuje.
Zawsze się psuje.
„Listy do utraconej” to piękna, poruszająca i miażdżąca serce historia.
Jestem kompletnie rozbita po jej skończeniu i nie wiem, co mam napisać, żeby zabrzmiało to logicznie. Jak wiecie odstawiłam na cały dzień komputer, aby skończyć tę lekturę w jeden dzień, bo nie wybaczyłabym sobie jakbym nie wiedziała od razu, co dalej w sprawie listów Declana i Juliet.
Bohaterowie są tu niesamowicie ciepli, przyjaźni i wiele wnoszący do całości książki. Uwierzcie mi, chce napisać, że Declan jest zajęty, ale powstrzymam się. Każda z osób, które przeczytają tę pozycję powinny mieć cząstkę tego chłopaka tylko dla siebie. Bez dyskusji. Juliet jest dziewczyną, której było mi od początku szkoda, po tym, co ją spotkało i co musiała przeżywać. Na koniec książki było mi jej jeszcze bardziej żal, że prawda okazała się nie być taka, o jakiej marzyła.
I nie piszę tu o prawdzie z Declanem.
„ Nie
jestem dobrym człowiekiem.
Nie umiem niczego budować, potrafię tylko
niszczyć.
Nie potrzebujesz mnie.
Zasługujesz
na kogoś
lepszego.”
Brigid Kemmerer napisała świetną pozycję, która pokazuje jak można sobie radzić z żałobą po stracie bliskiej nam osoby. Poruszyła temat, którego wielu z nas się boi. Nie ukrywam, że jest to ciężka książka, jednak jednocześnie jest lekka. Ta lekkość sprawia, że lekturę czyta się szybko i przyjemnie, mimo fabuły, jaką znajdujemy we wnętrzu. Przyznam, że po opisie nie spodziewałam się tego, co otrzymałam podczas czytania. Moje serce było zaciśnięte i smutne. Czekało tylko na wybuch, aby w końcu się rozluźnić, aby odetchnąć.
Myślicie, że rozluźnienie nadeszło?
A skąd.
Gdzieś w głębi, dalej myślę o tej pozycji i zastanawiam się: „Co by było gdyby…”.
Chociaż to „gdyby” nigdy nie nadejdzie.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu