To wiedźmy żyją?
Pierwszy tom „Wiedźm z Dechowic” był całkiem sporą dawką śmiechu, ale też i stagnacji. Dlatego, kiedy sięgnęłam po drugą część, już na wstępie wiedziałam, że przyjdzie mi czytać tę pozycję naprawdę długo. Nie sądziłam tylko, że aż tak.
Pewnego ranka jedna z lokalnych wiedźm, Lucyna Kornikowa zostaje uznana za martwą. Jednak co do szczegółów jej śmierci, krążą po wsi sprzeczne doniesienia. O dziwo, najwięcej do powiedzenia ma sama denatka, problem w tym, że mieszkańcy wsi nie chcą jej słuchać. Nawet reszta Siostrzeństwa, czyli Mirka, Michalina i Elżbieta jest święcie przekonana, że Lucyna po prostu zmarła ze starości. W końcu na każdego przyjdzie kiedyś czas.
Wiedźmy mierząc się z magiczną klątwą, przypadkowo padają na trop znacznie większej tajemnicy. W ramach tour de Europe do Polski zawitają Córy Nilu, legendarne egipskie wiedźmy, których historia sięga początków cywilizacji. Nasze starsze panie bohaterki zetką się ponadto z magusami, uważającymi się za zdobywców astralnego Świata Idei, a kryzysowa sytuacji wymusi na nich zawarcie pewnego sojuszu. Co jednak z Lucyną i jej śmiercią? Czy zmarłej uda się zwrócić na siebie uwagę żywych?
Drugi tom „Wiedźm z Dechowic” na początku był całkiem przyjemny do lektury. Jednak w pewnym momencie poczułam się mocno znudzona rozciągnięciem tej książki. W dodatku trzymanie grubego tomiska z drobnym drukiem w żadnym stopniu nie ułatwiało czytania. Stąd odłożyłam tę pozycję, aby kiedyś wrócić do niej ponownie. Wróciłam, skończyłam i wiecie co? Amen.
W „Lidze niezwykłych dżentelmenów” jest jeden wielki misz masz. Tak naprawdę, do końca nie wiem, co tu się działo w tej pozycji. Wszystko po trochu, ale nic konkretnie. Pomieszanie z poplątaniem, które totalnie do niczego nie prowadzi. Krótko pisząc, ciężka to była lektura. Serio.
Pierwszy tom, choć też był rozciągnięty podobał mi się o wiele bardziej, niż drugi. Smutno, że autor nie wykorzystał potencjału swojego pomysłu. Wiedźmy będące starszymi paniami, które potrafią dać czadu to ekipa, na której można zbudować niemało fabuł wartych przeczytania. Tymczasem wszystko to zostało skreślone „Ligą niezwykłych dżentelmenów”.
Jest tu za dużo postaci, które pojawiają się na dłużej czy na krócej. Wątków, które do niczego nie prowadzą. Wszystko to, skumulowane na ponad sześciuset stronach przytłacza i w pewnym momencie zaczyna męczyć. Najwyraźniej oczekiwałam czegoś innego, niż to, co autor miał zaplanowane.
„Wiedźmy z Dechowic i liga niezwykłych dżentelmenów” to pozycja, w której czuć dużą inspirację „Światem Dysku” Pratchetta. Na plus pióro Piotra Jedlińskiego, które buduje całkiem dobry klimat świata, w jakim obracają się nasze bohaterki. Na minus tornado w postaciach i wątkach, w których ciężko się odnaleźć, nawet przy dużym skupieniu. Jeżeli miałabym wybierać, który z tych dwóch tomów jest lepszy, na pewno wybrałabym pierwszą część, która była łatwiejsza w odbiorze, a przez co też przyjemniejsza (choć też rozciągnięta). Czy polecam? Pierwszy tom tak, drugi niekoniecznie.