Satysfakcjonująca.
Długo mi zeszło, zanim podeszłam do książki Arkady Martine. Nie miałam nastroju na czytanie wyższego stopnia sci-fi, przy którym naprawdę trzeba się skupić, aby móc je zrozumieć. W końcu jednak nadszedł ten czas, a „Pamięć zwana Imperium” została otwarta, niczym puszka Pandory.
Mahit Dzmare przybywa do stolicy Imperium Teixcalaanlijskiego z misją. Kobieta dowiaduje się, że jej poprzedniczka, ambasador małej stacji górniczej, która zawzięcie broni swojej niezależności nie żyje. Mahit nie chce przyznać, że jej śmierć nie była wypadkiem – ani że to właśnie Dzmare jest na celowniku i może być kolejną ofiarą, ponieważ panująca ogólna niestabilność polityczna sięgnęła najwyższych kręgów cesarskiego dworu. Kobieta musi odnaleźć winnego, ocalić własne życie oraz uratować ojczystą stację przed nieustanną ekspansją. Aby tego dokonać musi wniknąć w struktury, wdać się w intrygi, a przede wszystkim nauczyć się żyć w zupełnie nowym środowisku i nowej kulturze. Na szali stoi nie tylko jej życie, ale też stacja górnicza, z której pochodzi i wszyscy jej mieszkańcy.
„Pamięć zwana Imperium” to zdecydowanie polityczne sci- fi. Od pierwszych stron mamy tutaj układy i układziki, które prowadzą do znacznie większych spraw, jakie kręcą światem polityki. Nie ukrywam, że nie jestem fanem tego typu fabuł, w których właśnie nieustanne intrygi i sprawy polityczne wiodą prym. Tutaj jednak zostałam wystarczająco zainteresowana całą historią, aby czytać ją z ciekawością i chęcią poznania dalszej części.
Samo Imperium spodobało mi się najbardziej. Mieszkańcy stolicy są trochę, jak ci, którzy oglądali z trybun „Igrzyska Śmierci”. Dostojny, wyniośli, zachowujący się niczym bogowie, którzy osiągnęli w życiu wszystko, co tylko jest możliwe. Szczycą się znajomością savoir vivre, a ich wypowiedzi są pełne drugiego dna, na co musimy zwrócić uwagę podczas lektury. Z jednej strony, jest to nieco męczące, ponieważ ciągle musimy być mocno skupieni na tej pozycji. Z drugiej zaś wygląda to całkiem, jak zagadka kryminalistyczna, którą musimy rozwiązać.
Historia przedstawiona w tej pozycji jest bardzo dobra, ale jak już pisałam wymaga naprawdę wiele skupienia podczas lektury. Arkady Martine stworzyła bardzo rozbudowany świat, w który wnikamy dość szybko, ale musimy poświęcić tej pozycji więcej czasu, aby zrozumieć co w zasadzie się w niej dzieje. Autorka wraz z Mahit prowadzi nas przez całą kulturę i świat Teixcalaanu. Ambasadorka, która jest główną bohaterką, jest swoistym przewodnikiem czytelnika, który sięga po tę pozycję. Niestety choć książką jest bardzo dobrze napisana i rozbudowana pod względem miejsc, w których się znajdujemy, cała fabuła jest dość powolna..., może nieco toporna. Nawet, jeżeli mamy akcję to i tak jest to napisane w sposób wyjątkowo spokojny. Zatem kiedy pada trup, my tylko wzruszamy ramionami i idziemy dalej, nie czujemy żadnych emocji.
„Pamięć zwana Imperium” otrzymała nagrodę Hugo w 2020 roku. Z ciekawości sprawdziłam sobie, jakie jeszcze książki były nominowane do tejże nagrody. Kiedy widzę „Gideon the Ninth”, który jest w zestawieniu kategorii na best novel odnoszę wrażenie, że choć książka jest naprawdę ciekawa, nie zasługuje na to wyróżnienie. Dlaczego? Dlatego, że rekreacyjny czytelnik gatunku sci-fi, kiedy sięgnie po książkę Arkady Martine odłoży ją szybciej, niż minie sekunda. Zdecydowanie jest to pozycja dla fanów gatunku, którzy po prostu czują się w nim dobrze.