Zaraz będzie ciemno.
„Blackout” powstało we współpracy sześciu autorek. Jest to pozycja, która dzieli się na kilka różnych historii, a wszystkie one przeplatają się między sobą w trakcie lektury. Czy ciemność naprawdę jest straszna?
Kiedy żar leje się z nieba, wszędzie chodzą klimatyzatory. Manhattan od zawsze potrzebował ogromnych nakładów prądu, aby funkcjonować. Zazwyczaj sieć energetyczna była w stanie dać sobie radę z takim obciążeniem, jednak tego dnia miało być inaczej. Awaria pozbawiła zasilania dużą część dzielnicy i nic nie wskazywało na to, aby została szybko usunięta. Metro przestało działać, telefony padały, a miasto pogrążało się w chaosie. Tammi i Kareem musieli opuścić budynek najsłynniejszego czarnego teatru w Nowym Jorku, gdzie oboje stawili się na rozmowę kwalifikacyjną. Wakat w teatrze jest tylko jeden, a sprawę komplikuje fakt, że Tammi i Kareem byli kiedyś parą, a dzisiaj... nie przepadają za sobą. Pogrążony w ciemności Nowy Jork jest o wiele mniej przyjemnym i sympatycznym miejscem, niż ten pełen świateł. Podczas długiej wędrówki ulicami miasta, wiele niewyjaśnionych sytuacji może zostać rozwiązanych. W końcu noc to idealna pora na zwierzenia i mówienie prawdy.
„Blackout. Gdy zgasną światła” to historia sześciu par, które zmierzają w różnych kierunkach, a których losy splatają się w pogrążonym w ciemności Nowym Jorku. Odnoszę wrażenie, że choć książka miała duży potencjał, nie został on całkowicie wykorzystany. Brakowało mi czegoś, co rzuciłoby mnie na kolana. Choć „Blackout” jest krótki, wiele razy odrywałam się od tej pozycji, znajdując inne zajęcie.
Zastanawia mnie fakt, jakim cudem nasi bohaterowie idą do Brooklynu na piechotę. Jak na 11 mil, co daje 4 godziny drogi o własnych nogach, to trochę szybko dzieje się cała akcja w książce, co daje wrażenie nieralności. I być może się czepiam, ale bardzo nie lubię, jak autorzy zaginają czasoprzestrzeń do własnych celów.
Swoją drogą dziwi mnie język, jaki został użyty w tej książce. Ciągłe „joł” mocno mnie irytowało, a pamiętam, że z 10 lat temu to słowo było całkiem popularne. No, ale to było 10 lat temu, a nie teraz. A „Blackout” wydany został w tym roku. Nie czytałam zagranicznej wersji, więc nie mogę stwierdzić kto nawalił, czy autorki, czy tłumacz.
Generalnie, jakbym miała szybko podsumować tę pozycję, to określiłabym ją, jako średniak. Fabuła miała potencjał, ale niestety nie został on wyciśnięty na maksa. Pomysł na pogrążenie w ciemności jednego z największych miast jest super oryginalny, szczególnie ze samo odcięcie prądu buduje naprawdę tajemniczy nastrój, to bohaterowie nie kupili mnie ani trochę.
„Blackout. Gdy zgasną światła” to książka, którą każdy powinien ocenić sam. Ta pozycja może mieć tyle samo fanów, co i przeciwników. Osobiście stwierdzam, że jestem obojętna, co do zdania na temat tej lektury. I myślę, że z tym Was zostawię. Spróbujcie sami i dajcie znać, jak Wy oceniacie tę pozycję.