Co zabrałbyś na bezludną wyspę?
Do „Bezludnej Wyspy” skusiła mnie okładka. Słuchajcie zielony to jeden z kolorów, który uwielbiam, a kiedy dodamy do tego odrobinę czerni i czerwień to już w ogóle wychodzi miód i orzeszki. Sięgnęłam po „Bezludną Wyspę” i, jak mam być szczera to nie wiem, czy w tym roku miałam okazję doznać zdziwienia, które towarzyszyło mi podczas tej pozycji.
Lincoln jest typowym nerdem, a jakby tego było mało jest też synem dwóch ważnych osobistości z Instytutu Behawioralnego. Rodzice kochają swojego jedynaka z całych sił, jednak zajęci są też pracą prawie w równym stopniu. Lincoln jest wyobcowanym chłopcem, a jakby tego było mało, szybko stał się pośmiewiskiem w szkolnym środowisku. Wszystko zaczęło się od szkolnej przebieżki w prestiżowej szkole Osney, do której chłopak został zapisany przez rodziców, kiedy przyjechali do Ameryki. Link nie należał do miłośników biegania, zatem najgorszy wynik w szkole osobiście go nie zdziwił. Jednak przez ostatnie miejsce szybko został popychadłem wśród rówieśników. Gdy pewnego razu w Osney pada informacja o wyjeździe na wycieczkę, Link nie jest za tym pomysłem. Nie chce spędzać z ludźmi ze szkoły więcej czasu, niż to konieczne.
Rodzice stawiają chłopcu ultimatum – odbędzie szkolną wycieczkę i będzie mógł zmienić szkołę, albo dalej będzie w Osney. Chłopiec stwierdzając, że jest w stanie wytrzymać te kilka dni, aby mieć wieczny spokój od prześladowców podejmuje się wyzwania.
Szkolny wyjazd okazuje się być niezłym wyzwaniem.
Nie tylko dla Lincolna.
„Bezludna Wyspa” to historia, która zaczyna się całkiem niepozornie i „niepozorny” jest tutaj kluczowym słowem. Bowiem w historii M.A. Bennett nie ma nic niepozornego. „Bezludna Wyspa” to opowieść o grupie nastolatków, którzy będą musieli stawić czoła nie tylko przeciwnościom losu, ale też swoim lękom i brakom w wiedzy.
Kiedy Link trafia na bezludną wyspę ma ogromną nadzieję, że jest sam. Szybko okazuje się, że niezupełnie. Co więcej, towarzysze nie należą do osób miłych. Chłopiec, mający największą wiedzę praktyczną w przeżyciu szybko zostaje liderem. A przez swoje stanowisko na wyspie Lincoln zaczyna się zmieniać w swoistego tyrana wobec innych nastolatków, których spotkał na wyspie.
M. A. Bennett w swojej pozycji wiele razy wspomina o „robinsonadzie”, z której czerpie naprawdę dużo w tej pozycji i będąc choć trochę we współczesnej popkulturze możemy szybko dostrzec.
Mało tego, „Bezludna Wyspa” to pozycja, która pokazuje, że w sytuacjach ekstremalnych nie liczą się mięśnie i sława w szkole, czy miejscu pracy, a szybkie dostosowywanie się do obecnego miejsca przebywania. Lincoln staje się liderem zespołu i skrupulatnie to wykorzystuje. Nasi bohaterowie chcąc nie chcąc muszą zacząć ze sobą współpracować, aby móc przeżyć na wyspie. A w trakcie nowego doświadczenia, w którym się znaleźli wychodzą z nich, ich prawdziwa natura.
„Bezludna Wyspa” wciągnęła mnie w swój świat od pierwszej strony. Jednak czytając końcówkę książki odniosłam wrażenie, że autorka nie miała pewnego pomysłu. Wszystko to, co stworzyła na początku, co wciągnęło mnie tak bardzo, zaczęło się sypać w jednym rozdziale. Nie chce Wam tu zdradzać gdzie konkretnie, ale wiem, że sami to zauważycie podczas lektury.
M. A. Bennett porwała mnie w swoją książkę, choć końcówkę czytałam już tylko, aby dokończyć całą pozycję. Bowiem ta końcówka, jest największym minusem całej pozycji.
Niemniej jednak, „Bezludna Wyspa” to pozycja na leniwy weekend. Polecam tę pozycję, jako ciekawostkę do przeczytania, jeżeli lubicie być zaskakiwani w zwrotach akcji.
Za książkę do opinii dziękuję wydawnictwu Media Rodzina.