Czyli rozmyślania o życiu i śmierci u schyłku tysiąclecia.
„Miliardy, Miliardy” to ostatnia książka, jaką Carl Sagan napisał w swojej karierze. Książka, która choć zapowiada kosmiczną przygodę, okazuje się być zupełnie czymś innym. Odkrywamy bezmiar kosmosu, ale też i zakamarki ludzkiego umysłu, które w codziennym życiu pomijamy.
Carl Sagan w swojej książce zadaje pytania, które od lat trapią wszystkich naukowców. Jak zaczął się nasz świat? Jak będzie wyglądać koniec Wszechświata i kiedy to nastąpi? Łączy wiedzę z astronomii i fizyki, z biologią i chemią. Wykracza poza ramy Wszechświata i poza odpowiadaniem na kolejne pytanie o księżycu Saturna - Tytanie, czy odznak rasy ludzkiej w kosmosie, wchodzi na tematy w dzisiejszym świecie coraz ważniejsze: Czy wczesna aborcja to zabicie człowieka? Czy zanieczyszczenie środowiska doprowadzi nas do upadku? Astronom odpowiada na każde z tych pytań w swój naukowy sposób, łącząc przykłady z życia wzięte, które obrazują Czytelnikowi prawdę.
Szczególnie poruszyły mnie rozdziały o ochronie środowiska. Sagan poruszył temat efektu cieplarnianego i wyjaśnił, w jaki sposób powstaje. W rozdziałach tych opowiada o zastępczych źródłach energii, które powinniśmy prowadzać w życie, aby zmniejszyć emisję CO2. Zatem skoro nie paliwa kopalne, to co ? Może energia jądrowa? Niby tak, ale Sagan dodaje, że energia jądrowa może kusić terrorystów, z racji swojej siły. To skoro nie energia jądrowa to co, w takim razie? Prąd, wytwarzany przez energię słoneczną. Sagan, zadając pytania, odpowiada na nie, podając rozwiązania, które nasz świat pomału wprowadza w życie. Zapytacie pewnie, dlaczego to właśnie te rozdziały poruszyły mnie najbardziej, cóż... przyznaje się bez bicia, jestem „ekozjebem”. Oczywiście nikogo tutaj nie obrażam, tylko tak na siebie samą wołam, bo lubię i mogę, przede wszystkim. Segreguje śmieci, jestem mamą rysia (kota w sensie) i jeżdżę komunikacją miejską, jak już koniecznie muszę gdzieś wyjść. O innych eko rzeczach nie będę się tutaj rozpisywać, bo nie na tym rzecz polega, ale dla wszystkich niedowiarków, którzy twierdzą, że nie ma globalnego ocieplenia, muszę napisać: jest. Jest i postępuje coraz szybciej, a wszystko przez nas – ludzi.
Carl Sagan, pisząc tę książkę nie spodziewał się zapewne, że wszystko, co w niej napisał sprawdzi się za kilka/kilkanaście lat.
„Miliardy, miliardy” to książka, która jest zbiorem osiemnastu esejów, w których Sagan porusza także kwestię Boga i śmierci. Szczególnie, że jest to jego ostatnia książka, której ostatni rozdział pisał będąc w szpitalu. I tak, jak napisane jest pod tytułem, są to rozmyślania o życiu i śmierci, których podjął się Sagan, widząc wszystko, co go otacza.
Jeżeli nie macie matematycznego umysłu, to tutaj poczujcie się, jak w domu. Zaledwie kilka pierwszych rozdziałów, naprawdę rozprawia o matematyce i fizyce, ale wszystko to, zostało napisane w sposób zrozumiały, nawet dla największego matematycznego laika. Nie ma się czego bać!
Kiedy miniecie pierwszą część, pochłonie Was opowieść o świecie, w którym żyjecie. Możecie się zgadzać, lub nie z autorem książki, ale jedno przyznacie mu na pewno – każdą teorię, lub opinię popiera argumentami, z którymi nie sposób się nie zgodzić.
Ostatnia książka Carla Sagana to prawda, która kiedyś była na horyzoncie, a dzisiaj widzimy ją na co dzień. Jest to pozycja, która skłania do refleksji i przemyśleń, a być może i do zmian, które powinniśmy zacząć od siebie, a dopiero potem pomóc zmienić się innym. Razem, wszyscy razem, jako ludzie jesteśmy w stanie zmienić naszą planetę i pomóc jej, aby nasze wnuki i prawnuki dalej mogły tutaj żyć. Jednak to wymaga od nas wielu wyrzeczeń i wielu poświęceń, które chcąc, nie chcąc i tak wyjdą nam na dobre. Podejmiecie tę rękawicę?
Za egzemplarz do opinii dziękuję