Pierwszy tom serii o blogerce kulinarnej Lukrecji, kończy się tak, że miałam ochotę zabić.
JAK MOŻNA TAK KOŃCZYĆ KSIĄŻKI?!
Tak, ja wiem, że wiele pozycji kończy się tak, że siedzimy jak na pustyni w oczekiwaniu na kroplę wody, która w tym przypadku jest choćby zdaniem kolejnego tomu. No, ale bez przesady.
To, co się podziało w „Owocach Lukrecji” sprowadza pustynię do pokoju bez okien, wody i pryczy.
„Czasem wierzymy,
że jeśli czegoś
nie wypowiemy na glos, wtedy to nie będzie
się działo naprawdę.”
Ponownie spotykamy się z naszą pełną pasji Lukrecją, której blog rośnie z każdym dniem w siłę i ma coraz większe powodzenie. Sprawy prywatne kobiety są w fazie wzrastającej i idą ku lepszemu. Spotyka się z Konstantym – mężczyzną, którego za dobrze nie zna, ale nie przeszkadza jej to w rozmowach o wszystkim. Mają wspólne tematy, szczególnie dotyczące potraw i podejścia do życia. Lukrecja zaczyna wychodzić na prostą, co skutkuje uśmiechem na jej ustach. Dodatkowo zostaje zaproszona na konferencje odnośnie żywienia, gdzie możne wykazać się swoją wiedzą. Mieszka sama, a jej towarzyszem jest pies. Jej mieszkanie z każdym dniem zmienia się w świątynie, a dziewczyna nie przestaje kupować kolejnych kwiatów do ozdoby. Jej nieodłączne przyjaciółki także prowadzą ciekawe życie. Świat staje się dla każdej z nich piękniejszy.
Lukrecja postanawia po raz kolejny zrobić kolację dla singli, z pomocą wielu starych i nowych znajomych. Podczas tego wieczoru ponownie paruje wcześniej nieznanych sobie ludzi. Ma tylko pewne podejrzenia do Jeremy’ego, odnośnie jego intencji do jej osoby.
Wszystko jednak się zmienia, kiedy jej matka zakłada bloga i kiedy przekazuje jej kota pod opiekę.
A kot… oddaje ostatnie z siedmiu wcześniejszych żyć.
Dodatkowo okazuje się, że Konstanty, który ma już córkę będzie miał drugie dziecko.
„Przystojny mężczyzna otworzy ci oczy, inteligentny
umysł, a dżentelmen serce.”
Co tu się podziało?! Jak na literaturę obyczajową to takiego szaleństwa jeszcze nie widziałam.
Autorka po delikatnej pierwszej części, rzuca Czytelnika na głęboką wodę, w której jednak można wyczuć dno.
Musicie mi wybaczyć te porównania, ale to wszystko przez tę książkę.
Laura Adori podobnie jak w pierwszym tomie swoimi opisami pobudziła do pracy ślinianki i nos. Czytając szczegóły potraw, jakie robiła Lukrecja chciało mi się jeść, a przez kwiaty i przyprawy dodawane do perfum czułam jakbym miała przed nosem właśnie ten zapach. Jeszcze żadna książka nie sprawiła, że miałam takie odruchy.
„Znajdziesz
to, czego szukasz, jeśli
przestaniesz szukać tego, czego
nie potrzebujesz.”
Lukrecja jak zawsze jest urokliwą kobietą, która robi to, co potrafi najlepiej, wierzy wróżbom i pragnie zakochać się i zbudować rodzinę, którą mogłaby częstować przyrządzonymi przez siebie daniami. Jest pełną wiary w siebie i świat osobą, której nie jest w stanie zatrzymać nikt i nic.
Kibicowałam jej przyjaciółkom już w pierwszym tomie i cieszę się, że autorka nie zapomniała o nich podczas pisania kolejnej części, bo i Claudynka i Werą, są postaciami przezabawnymi, z którymi nie sposób się nudzić.
Cieszę się, że wydawnictwo Lira otworzyło ścieżkę książek innych, niż aktualnie dostępne na rynku. „Przebudzenie Lukrecji” tak samo jak „Owoce Lukrecji” są historiami, które brzmią jak normalne, prawdziwe życie, bez zbędnych udziwnień i idealizowania świata. Nie ma tutaj milionerów, umięśnionych mężczyzn i markowych ubrań. Jest za to zwykły los kobiety, która ma pragnienia oraz marzenia i stara się zrobić wszystko, żeby je spełniać. Jest to opowieść o powolnym poznawaniu się, miłości, która rośnie z biegiem czasu i przyjaźni, która jest wieczna po wsze czasy. „Owoce Lukrecji” wciągną Was w świat normalności, sprawią, że będziecie chcieli zacząć gotować, bądź poczuć prawdziwe źródło perfum, których używacie. Ja osobiście próbowałam powąchać swoje, ale z tego, co tam podobno jest, czuję tylko jeden składnik, także kiepski ze mnie tester zapachów. Spróbujcie swoich sił podczas czytania tej pozycji, albo po jej skończeniu.
Jestem ciekawa czy Wam się uda.
Dziekuję za egzemplarz do recenzji wydawnictwu: