„Wschodnie światła” - Brittainy C. Cherry


Oczyszczenie.

Myślałam, że „Wschodnie światła” sprawią, iż poczuje się bardzo smutna. Sięgałam po tę lekturę na własną odpowiedzialność i byłam gotowa na uderzenie. Tymczasem okazało się, że czytając „Wschodnie światła” otrzymałam oczyszczenie.

Pewnej halloweenowej nocy Aaliyah postanowiła wyjść z baru, w którym imprezowała, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Ten wieczór miał pomóc jej zapomnieć o mężczyźnie, który ją zdradził. Kobieta nigdy nie sądziła, że jej głowę zaczną nawiedzać myśli o zupełnie innym facecie. Był przebrany za superbohatera, podczas gdy ona była Czerwonym Kapturkiem. Byli dwojgiem nieznajomych, którzy spędzili ze sobą szaloną, halloweenową noc w dziwnych ubraniach.
Po dwóch latach, przed Aaliyah staje ogromne wyzwanie. Kobieta ma przeprowadzić wywiad z najbardziej pożądanym mężczyzną w Nowym Jorku – Connorem Roe. Dla całego świata jest on jednym z najpotężniejszych i najgorętszych facetów w NY. Dla niej, Roe jest superbohaterem, który tamtej nocy pozwolił jej zapomnieć o draniu, który ją zdradził. Tylko że teraz, jej serce nie jest już załamane, a obiecane innemu mężczyźnie. Mogłoby się wydawać, że przyszła panna młoda nie potrzebuje do szczęścia niczego więcej, jak obrączki. Jednak wraz z Connorem pojawiają się wspomnienia, które szybko zaczynają być zasnute prawdziwym pożądaniem.

„Wschodnie światła” są jeszcze lepszą historią, niż „Południowe sztormy”. Strach myśleć, co C. Cherry zasponsoruje nam w kolejnych dwóch tomach cyklu „Kompas”, ponieważ poprzeczka już teraz jest bardzo wysoko podniesiona. Oczywiście zamierzam sięgnąć po całość serii i przekonać się, czy autorka wyciągnie królika z kapelusza i jeszcze bardziej zachęci mnie do czytania swoich pozycji.

Historia Aaliyah i Connora fabularnie nie wyróżnia się niczym od romansów z podobnym motywem. Niemniej jednak, to nie ich romans jest tutaj najważniejszy. On jest jedynie dodatkiem do opowieści pełnej przełamywania barier, szukania szczęścia w życiu, samotności i kruchości ludzkiego życia.

Od pierwszej strony siedziałam w tej pozycji. Ba! Nie okłamie Was, jeżeli dodam, że spędzałam każdą wolną chwilę z tą historią, aby dowiedzieć się, jak potoczą się losy bohaterów. Gdybym tylko miała czas (czyli gdybym siedziała w domu, a nie na statku) to w kilka godzin skończyłabym tę opowieść, a potem zapewne wzięła się za trzeci tom w oryginale.

„Wschodnie światła” uderzyły we mnie prywatnie. Nie będę Wam tu opowiadać całej historii, ale mogę napisać, że mój odbiór tej pozycji jest nieco inny, a moment w którym sięgnęłam po opowieść Aaliyah i Connora okazał się być idealny. Idealny, aby odebrać tę lekturę całym sercem oraz aby przemyśleć kilka spraw, z jakimi przyszło mi się spotkać ostatnimi czasy.

Czasami odnoszę wrażenie, że C. Cherry czerpie z prawdziwych ludzi, budując swoich bohaterów. Zarówno Aaliyah, jak i Connor wydają się być bardzo realni. On pracowity, ambitny i dojrzały. Ona ze złamanym sercem, które udało się posklejać i zbudować kolejny raz związek. Kapturek i Kapitan to postaci, których nie da się nie lubić. Od pierwszej strony poczujecie do nich sympatię, a z każdą kolejną stroną będziecie im coraz bardziej kibicować.

„Wschodnie światła” okazały się być piękną, pełną emocji historią, która sprawiła, że poczułam się o wiele lepiej po lekturze, niż przed nią. Śmiało mogę napisać, że opowieść, jaka wyszła spod pióra C. Cherry skradła moje serce i po raz kolejny zostałam zaskoczona. Odnoszę też wrażenie, że autorka nie powiedziała ostatniego słowa w niszczeniu naszych czytelniczych serc. Jeżeli jeszcze nie mieliście okazji sięgnąć po tę książkę to bardzo polecam. Myślę, że trafi do Waszych serc już po pierwszym rozdziale.

copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com