Ameryka, jakiej nie znamy.
Nie znałam wcześniej Billa Brysona, ale kiedy zdecydowałam się przeczytać „Zaginiony Kontynent” szybko sprawdziłam, jakie inne książki ma ten autor w swoim dorobku. Wszystkie, co do jednej są podróżnicze, zatem otwierając czytnik z pierwszą stroną jego najnowszej książki wydanej przez wydawnictwo Zysk i s-ka szykowałam się na wspaniałą podróż po Ameryce, której nikt nie zna.
Bryson nigdy nie sądził, że wyjedzie z rodzinnego miasta Des Moines. Choć mieszkając w Anglii, przez dziesięć lat, w końcu zatęsknił za starymi czasami i wybrał się na objazdową wycieczkę po USA. Wycieczkę, która miała dla niego ogromne znaczenie, gdyż jego ojciec, kiedy jeszcze żył, zabierał całą rodzinę na przejażdżkę, kiedy było trochę więcej wolnego.
Bryson nie sądził, że kiedy pojawi się w kraju, który od dziecka był dla niego domem, ten okaże się być zupełnie obcy.
W starym Chevrolecie Chevelle Bill Bryson pokonuje prawie 14 000 mil, zwiedzając trzydzieści osiem stanów i wspominając swoje dzieciństwo, ojca i przygody, jakie spotykały ich na trasie.
Od Południa, przez dom Elvisa Presleya, po Dziki Zachód i Waszyngton Nowym Jorkiem Bryson zwiedza i opowiada o niuansach, jakie spotykają go na drodze.
Pokazuje kulturę danego stanu, nadaje im własne nazwy, a jego nadzieje o amerykańskim śnie, kończą się chciwością, zazdrością i spaczeniem.
Czy Ameryka naprawdę jest taka kolorowa, jak widzimy ją w filmach?
„Zaginiony Kontynent” to niewątpliwie książka podróżnicza, a dodatkiem reportażu.
Już na samym początku cofamy się w czasie i zaczynamy wędrówkę z Brysonem przez dawną Amerykę, zanim mężczyzna wyjechał do Anglii. Świat przedstawiony przez młodego Billa jest zupełnie inny, niż ten, który widzimy zwiedzając go z dorosłym Billem.
Możemy zanurzyć się w małomiasteczkową Amerykę, która jawi się smutnym snem, kompletnie nie przypominającym tego, co widzimy w filmach. Bryson opowiada o miejscowościach, które zwiedza, nie ubarwiając tego, co po prostu jest czarne.
Czytanie tej książki było niezwykłą podróżą, aczkolwiek momentami byłam zmęczona anegdotami i niektórymi dość bulwersującymi zdaniami. Mam wrażenie, że Bryson mógł skrócić tę książkę o sto stron i byłaby ona zdecydowanie lepsza, niż jest, bo wszystkie informacje, które chciał przekazać zostałyby skumulowane na ponad dwustu stronach, co nie dość, że przyjemniej by wyglądało to i lepiej się czytało. Niektóre fragmenty były kompletnie niepotrzebne, inne czasami nudziły swoją rozwlekłością.
Jednak Bill Bryson jasno dał do zrozumienia, że Ameryka jest inna, niż była i niż widzimy ją w filmach. Pokazał ciemne strony poszczególnych stanów w USA i nie bał się krytykować. Mimo że książkę czytało mi się względnie dobrze, to nie czułam podróży Chevym Chevelle przez Stany Zjednoczone, której oczekiwałam. Być może miałam za duże wymagania odnośnie tej pozycji.
Gdybym miała określić ją jednym zdaniem brzmiałoby ono: Było okej, ale mogło być lepiej.
Ot tyle.
„Zaginiony Kontynent” to pozycja, która na pewno spodoba się fanom gatunku, czyli książek podróżniczych. Wielbiciele odkrywania Ameryki także powinni być tutaj zadowoleni i czuć radość z lektury. Jeżeli jednak nie interesujecie się podróżami na papierze, a Ameryka jest dla Was przereklamowana to ta pozycja, na pewno nie będzie Wam się podobać.
Za egzemplarz do opinii dziękuję wydawnictwu