„Nazywa się Tahoe Roth”


I jest dla mnie tylko przyjacielem.

Czytałam „Ladies Man” w oryginale jak tylko zostało wydane i pamiętam, że była to książka poziomem podobna do „Manwhore”, ale niewciągająca tak samo jak przygody Malcolma i Rachel. 
Ostatnio miałam przyjemność czytać tę pozycję po polsku i przyznam szczerze, że nie do końca jestem pewna czy Tahoe można postawić na równi z Saintem. Chyba raczej… w okolicach malcolmowskich butów.

„Tahoe Roth potrafi nosić garnitury. Ale za każdym razem, kiedy go widzę w eleganckim stroju, zaskakuje mnie otaczająca go aura surowości, jakby należał bardziej do świata natury.

Bliski przyjaciel Sainta, jest typowym „bogatym chłopcem, na którego lecą panienki”. Ma pieniądze, firmę, sławę, aparycję i wdzięk. Jest mężczyzną o niewinnym chłopięcym uśmiechu, który sprawia, że kobiety zdejmują przed nim bieliznę. Nie planuje mieć rodziny, bo woli być wiecznie wolnym duchem i co noc mieć inną dziewczynę w łóżku. Ewentualnie dwie…. no dobra trzy. 
Gina jest najbliższą przyjaciółką znanej nam z „Manwhore” Rachel, ale też przez spotkanie na ślubie Saintów oraz ponowne spotkania po nim stała się dla Tahoe kobietą, której może powiedzieć dosłownie wszystko, a ona nikomu tego nie zdradzi. 
Oboje są singlami i jak Rothowi to kompletnie nie przeszkadza, tak Gina chciałaby już znaleźć partnera na stałe. Jej poprzedni związek nie skończył się dla niej najlepiej i kobieta do tej pory kryje urazę. Zamknęła się w swoim świecie i boi się ponownego skrzywdzenia. Jej mury odrobinę burzy Trent, którego poznaje na imprezie urodzinowej Tahoe, od której wszystko się zaczyna. Jednak Gina czuje, że to nie to, a spotykany przypadkiem Roth nie daje jej złudzeń, że związek z Trentem jest jedynie ułudą. 
Ucieczką przed prawdą.
Prawdą, że to on powinien być w jej łóżku każdej nocy i to przy nim powinna się budzić. 

„Mam ochotę złapać go za te mokre włosy i pocałować.
Mam ochotę przyciągnąć go do siebie pod wodą i pocałować.
Mam ochotę zabrać go do domu i pocałować.
Mam ochotę na to, aby zabrał mnie do domu i pocałował.
A potem mam ochotę zapomnieć o tym, że go pocałowałam i że w ogóle miałam na to ochotę.

Jak tak teraz myślę, to nie wiem, czego oczekiwałam. Wiedziałam jak tak książka będzie wyglądać i jak potoczą się losy Giny i Tahoe. Wiedziałam też, że nagle nie będzie PUF i książka stanie się inna. 
Po „Manwhore” to Saint i Carmichael stali się moimi faworytami do czytania ich historii. Tahoe był takim luźnym chłoptasiem, który w sumie mnie nie interesował. 
W „Ladies man” zamiast stać się panterą, został… kociakiem. Takim milusim, łagodnym i idealnym do tulenia. Nie odbiega swoją postacią od innych bohaterów książek takiego gatunku i nic go szczególnie nie wyróżnia. 
Gina jest zaś postacią zwykłą. Tak, to określenie będzie dla niej najlepsze. Pracuje w sklepie kosmetycznym, wynajmuje mieszkanie i szuka miłości na całe życie. Poza ciężkim związkiem oraz doskwierającą jej samotnością nie ma nic więcej.

„I wtedy… widzę ten uśmiech. Jest zaraźliwy i przychodzi mu bez żadnego wysiłku. Nie znam faceta, który uśmiechałby się równie często jak on.

Nie chce tu pisać, że Katy mnie zawiodła, bo wcale tak nie jest. Dosiadłam do tej książki i skończyłam ją w jeden wieczór, a kartki same prześlizgiwały mi się między palcami. Jak „Manwhore” jest naprawdę świetną książką, w której lubi się bohaterów, tak „Ladies man” jest po prostu do przeczytania i odstawienia na półkę do kolekcji. 
Bardzo cieszy mnie fakt, że autorka nie zapomniała o Saintach, którzy pojawiają się w tej pozycji oraz powiększają rodzinę. 

Ucieszyłam się z tego jak dziecko!
Pozycja napisana jest stylem Katy, który znamy z jej innych książek wydanych w naszym kraju. Krótkie rozdziały z szybko przewijającą się akcją. Dużym plusem jest pożądanie i namiętność, które są cały czas obecne między bohaterami, ale do pierwszego zbliżenia trzeba czekać i czekać.
I dobrze.
Nie zawsze ciągłe opisy seksu są dobrym patentem na książkę. 
W sumie, nigdy nie są. 

„Zwierzę. Ogier. Jest seksowny. Zuchwały. Nienasycony. Niepoprawny. Egoista pierwszej wody- nigdy nie będzie mu zależało na kimś tak mocno, jak na samym sobie Tahoe.

Jak pisałam wyżej „Ladies man” to książka do poczytania dla przyjemności i uzupełnienia wiedzy o bohaterach z „Manwhore”. O wiele bardziej ciekawi mnie „Womanizer”, którego nie miałam okazji czytać w oryginale z racji braku czasu. Według fanek Evans ze świata Callan Carmichael bije Sainta i Rotha na głowę. 
Liczę, że mówią prawdę.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję

copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com