Jeżeli kiedykolwiek mieliście okazję posiadać całą, lub większą część serii to wiecie, jak cudownie jest sięgnąć po kolejny tom, zaraz gdy skończy się poprzedni. Po skończeniu pierwszej części cyklu Miłość w rytmie rocka, byłam szczęśliwa możliwością zamknięcia jednej książki i sięgnięcia po drugą. Gdyby nie było takiej możliwości, to wspołczułabym wszystkim szklankom w domu.
„Pomyślałam,
że nigdy się nim nie nasycę. W ciągu dwóch minut moje emocje zmieniły się
diametralnie. Złość przeszła w pożądanie.”
W drugiej części płynnie przechodzimy z wydarzeń dziejących się w tomie pierwszym, co jest dużym plusem dla autorki. Ponownie spotykamy się z Reb, która nie wszystko pamięta jednak Sedrick rozkochuje ją w sobie jeszcze raz i znowu są ze sobą. Dziewczyny mają siedzieć w domu i opiekować się dziećmi, kiedy Sweet Bad Sinful pojedzie w dalszą trasę koncertową.
Jak wiadomo, rozstania nie są łatwe – szczególnie, że nasi bohaterowie nie do końca wierzą sobie wzajemnie.
Rebecka każdego dnia stara się przypomnieć sobie wydarzenia, które sprawiły że poznała Sedricka i cały zespół. On sam przypomina jej i opowiada o wszystkim, choć wszystko to pojęcie nie do końca poprawne. Niewygodne fakty zostają zatajone, co sprawia, że gdy wypływają na powierzchnię ich związek przechodzi kryzys. I to nie jeden!
Między tym dwojgiem dochodzi do wielu ważnych wydarzeń i postanowień, które mają zmienić wszystko.
Bohaterowie jak zawsze są fantastyczni. Mamy wiekszą możliwość, poza rozwinięciem wątku naszej pary na obejrzenie życia innych członków zespołu. Każda z postaci ma własne problemy i myśli, a autorka pozwala nam wejść do ich umysłów i zrozumieć pobudki, które kryją się za zachowaniem, nierzadko skandalicznym chlopaków z zespołu. Wątek Reb i Seda jest diabelskim młynem i właśnie to sprawiło, że na samym początku wyklinałam po wsze czasy Sedricka za jego zachowanie wobec Reb. Znienawidziłam go, aby w połowie książki zmienić zdanie i znowu polubić. No coż... najwyraźniej bohaterowie literaccy działają na mnie za bardzo.
„
Dlaczego ja byłam tak glupia i uparta? Dlaczego unosiłam się honorem, zamiast
walczyć o swoją miłość? Miłość, która w tym momencie walczyła o życie. Milość,
ktorą mogłam stracić na zawsze.”
Opisy zbliżeń są namiętne i delikatne, nie ma tutaj, aż tak ostrej jazdy bez trzymanki jak w pierwszym tomie, ale uważam to za plus. To co rozbuchało się w poprzedniej części, tu zostało przygaszone i stonowane co sprawia lekturę rożnorodną i przyjemną. Nie zmienia to faktu, że możecie się przygotować na rumieńce podczas czytania.
Nie wiem, co napisać. Poważnie. Ta seria miażdzy serce, a potem je rozciąga do normalności, aby chwilę później znowu je zmiażdżyć. I tak cały czas. Tutaj nie ma chwili na oddech. Nie można nawet dobrze wziąć choćby płytkiego oddechu, gdyż zwyczajnie zostaniesz zgnieciony i całe powietrze uchodzi twoich płuc. Miałam momentami taki zastój w oddychaniu, że dopiero po chwili przypominałam sobie o potrzebie tlenu. Autorka wrzuca nas w tsunami i tornado. Raz jesteśmy na górze, przez co jesteśmy szczęsliwi mając powietrze, aby spaść w głęboki dół i zatopić się w tsunami.
„Na szczycie – Gra o miłość” to pozycja, która pod koniec zostawia czytelnika w szoku, a jego myśli pytają „Halo? Gdzie kolejna część? Jak tak można?”. To książka, która sprawi, że będziecie nienawidzić i kochać jednocześnie, będziecie płakać z uśmiechem na ustach i uśmiechać się przez łzy. Zabierze Was w podróż po związku, po zazdrości, po wątpliwościach i po bezgranicznej miłości, oprowadzi dookoła opowiadając wszystko dokładnie, a potem wypluje Was i na odchodne powie „ Ciąg dalszy w trzecim tomie”. I zostanie Wam tylko czekać na kolejną część cyklu.
Mam przyjemność posiadać trzeci tom i uwierzcie mi, boję się jego zakończenia, bo nie wiem czy te szklanki jednak wytrzymają zanim pojawi się kolejna część.
Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Novae Res za egzemplarz recenzencki.
Laure