"Taniec nad otchłanią"
Historia „Tańca nad otchłanią” to opowieść o korespondencie
wojennym Tannerze Thomasie i tajemniczej Beaux. Beaux Croslyn. Dziewczynie,
która mimo, iż tajemnica to jej drugie imię, weszła w życie Tannera jak burza z
piorunami i zmieniła je o 180 stopni. Na samym początku dowiadujemy się, że
Thomas na jednym z reporterskich wyjazdów traci Stellę – narzeczoną. Ksiązka
mówi nam, iż dziennikarz przeszedł wszystkie testy psychiczne i wrócił do
pracy, niebezpiecznej pracy korepsondenta wojennego na Bliskim Wschodzie. Autorka zgrabnie opisuje kotłujące się w jego głowie
myśli oraz tęsknotę za swoją przyjaciółką z pracy, z którą kiedyś łączyło go coś więcej. Podczas
jednego wieczoru w hotelu reporterskim w jego życie wkrada się Beaux.
Nieprzyzwoicie piękna, tajemnicza, niezależna i szaleńczo uparta kobieta. To
właśnie wtedy zaczyna się prawdziwa opowieść.
Beaux przewraca życie Tannera do góry nogami, gdy okazuje
się, że została do niego przydzielona jako partnerka w reportażach. Jej zadaniem jest robienie zdjęć
wydarzeniom, które Thomas opisuje. On sam w pewnym momencie historii zaczyna
rozumieć, że wydarzenia przeżyte z BJ, są okrutnie podobne do tych przeżytych
ze Stellą i pomimo ciągłych kłótni i nadeptywania sobie na odcisk, ma
pragnienie bronienia jej przed światem i niebezpieczeństwami, związanymi z taką,
a nie inną pracą. Jednak, jak to mówią „ kto się czubi, ten się lubi” – tak samo
jest i tutaj. Mimo wzajemnych konfliktów
między bohaterami istnieje jakaś więź. Więź, która ich do siebie przyciąga. Scen
seksu jest mało, co jest ogromnym plusem, gdyż czytelnik może sam uruchomić
wyobraźnię, jednak zbliżenia opisane są szczegółowo, choć nieprzesadnie. Można
tutaj znaleźć myśli postaci biegnące z prędkością światła, ale też ukojenie,
gdy ich ciała są ze sobą blisko. Autorka zawsze rozpędza „machinę doznań”
powoli, od miłych słówek lub kłotni, do satysfakcjonującego finału. Jest
delikatnie i jednocześnie stanowczo. Lektura trzyma czytelnika w ciągłym
napięciu, z wyczekiwaniem co będzie dalej.
Opowieść pisana z perespektywy Tannera,
pokazuje kunszt pracy pisarskiej Kristy Bromberg, gdyż moim zdaniem
niewiarygodnie ciężko jest oddać myśli mężczyzny, gdy samej jest się kobietą.
Zaś niesamowite umiejętności pisania o przemyśleniach bohatera, sprawiają że, w
pewnym momencie czytelnik zaczyna czuć, jakby znał Thomasa osobiście.
Rylee, która znana jest sympatykom serii, także ma swoje epizody w lekturze,
czy to telefonicznie, czy też odwiedzając brata. Pomaga mu na swój sposób,
przetrwać wydarzenia opisane w książce i doradza, co mógłby zrobić i czy warto.
Jednak pojawia się ona może z cztery razy w ciągu całej lektury, co nie wymaga
od czytelnika znajomości poprzednich częsci serii.
To mieszanka wojny o miłość i jednocześnie wojny w miłości.
Są tutaj niespodziewane zwroty akcji, które zaskakują, bo gdy już czytelnik
ułoży sobie wszystko w głowie, nagle czytając dalej okazuje się, że wszystko co
zaplanował jest błędne i legło w
gruzach.
Bohaterowie są skomplikowani, dobrze przemyślani, chociaż na samym początku
lektury miałam lekki mętlik w głowie, gdyż autorka od razu rzuca nas na głęboką
wodę.
Gdybym miała oceniać książkę w skali liczbowej, zwyczajnie
nie potrafiłabym tego zrobić. Głównym powodem mojej niemocy jest to, iż ta
książka na każdego zadziała inaczej.
Książkę polecam nie tylko fanom serii, ale również miłośnkom
dobrej literatury, z dużą dozą romansu i akcji, ale ostrzegam – może to
skutkować pragnieniem przeczytania wszystkich pozycji cyklu „Driven”.
PS. Za sposobność popełnienia opinii chciałam bardzo
podziękować wydawnictwu Editio Red.
Laure