Tak naprawdę „Słoneczny Gon” kupił mnie okładką. Zatem niech rzuci kamień ten, który nie patrzy na okładki przy wyborze książki. Pięknie prezentują się te złote emblematy Słońca i Księżyca w czerni. Już z tego miejsca muszę napisać, że wydawnictwo Nowe Strony robi dobrze z okładkami (jakkolwiek to brzmi).
Val Tsumashi, księżniczka królestwa Ita, zmarła podczas swojego balu zaręczynowego. Jak to zwykle bywa planowane małżeństwo miało być kontraktem między dwoma królestwami. Zanim jednak dusza dziewczyny odeszła bezpowrotnie, Lumor – Bogini Słońca i Śmierci – zabrała ją do siebie. Proponuje Val układ: przywróci ją do życia, jeżeli Val przyjmie jej błogosławieństwo, a przy okazji powie, kto zabił dziewczynę. Wraz z przyjęciem błogosławieństwa, Val stanie się Nybrisem – nieśmiertelną wojowniczką z potężną magiczną mocą, którą od setek lat zsyłają na ziemię bogowie. Lumor poza błogosławieństwem daje Val misję, aby ta zabiła swoich oprawców. Tsumashi zgadza się na układ i Bogini rzuca na nią klątwę. Jeśli serce wojowniczki przeszyje magiczne ostrze, podczas kiedy ona sama będzie zakochana, to dziewczyna umrze.
Val wraca do świata żywych i wyrusza w pogoń za własnymi mordercami, nie mając pojęcia, że sama jest celem jeszcze mroczniejszych i silniejszych istot od siebie.
„Słoneczny Gon” to pozycja, która jest debiutem, o czym dowiadujemy się ze skrzydełka. I niestety to widać podczas lektury, że jest to pierwsza książka autorki, ponieważ w środku znajdziemy całą masę nieścisłości, nielogiczności, czy po prostu nudy.
Swoją drogą na skrzydełku jest także napisane, że Mags Green oddała serce Leigh Bardugo – widać. Val i jej główny przeciwnik to polski pojedynek Aliny i Darklinga. Słabo, oj słabo.
Początek, kiedy Val zostaje zamordowana i spotykamy się z Lumor jest całkiem ciekawy. Swoją drogą, patrząc po okładce miałam nadzieję na więcej samej Bogini, która jest tu jedną z bardziej zajmujących uwagę bohaterów. Niestety. Fabułą skupia się na Val i kilku bohaterach, z których w zasadzie żaden nie ma większego wkładu w książkę. Są tłem, podobnym do drzew w opisach przyrody.
Pierwsze rozdziały mają sens i logikę, ale im głębiej w ten las, tym więcej ciarek żenady na plecach czułam. I to nie tak, że jestem uprzedzona do debiutów, absolutnie. Sporo ich przeczytałam i niektóre mnie zachwyciły. Po prostu „Słoneczny Gon” się nie klei sam ze sobą. Myślałam, że będzie to książka fantastyczna, a otrzymałam romans, w którym fantastyka to moc naszej Nybriski (w ogóle ta nazwa mi się bardzo podoba). Mam wrażenie, że autorka pisała środek i koniec książki po przerwie, stąd nie łączą się całkowicie ze wstępem.
Zastanawiam się nad imieniem i nazwiskiem głównej bohaterki. Tsumashi brzmi z japońskiego/chińskiego, zaś Val..., kojarzy mi się z Valhallą. To w końcu, w której z kultur się obracamy? Nordyckiej czy azjatyckiej?
„Słoneczny Gon” zapowiadał się ciekawie, ale niestety wszystko padło chwilę przed połową. Po drugi tom nie sięgnę, bo szkoda mi czasu na historie, których fragmenty gdzieś już spotkałam. Szkoda, bo myślałam, że będziemy mieć nie tylko rzucającą się w oczy okładkę, ale też dobry debiut. Niestety, nie tym razem.