Pages

poniedziałek, 22 października 2018

„Pierwsze słowo” - Marta Kisiel


Zjawiskowa okładka ukrywa świetne wnętrze.


Od niedawna wiecie, że Marta Kisiel jest moją ulubioną autorką. Po „Małe Licho i Historia Niebożątka” autorka rozkochała mnie w sobie i od tamtej pory mam fazę na jej książki, które przeplatam z romansami. Teraz padło na jej najnowsza pozycję „Pierwsze słowo”, którego okładka wprost mnie zachwyca. Jesteście ciekawi, czy warto po nią sięgnąć?

„Pierwsze słowo” to zbiór opowiadań, który zaczyna się słowem autorki. Twierdzi ona, iż nie umie pisać opowiadań. Nie znając Marty Kisiel, dałam się na to nabrać, bo tak naprawdę ta „ałtorka” w tych kliku opowiadaniach pokazała kunszt pisarski. 

Możemy tutaj poznać Stanisława Kozika, dla którego czas zatrzymał się między życiem, a śmiercią. Mamy też szansę na przypomnienie sobie postaci Wallenroda i Winkerieda. Uśmiech na twarzy sprawiło mi Małe Licho, z polecanego „Dożywocia” które też czeka w kolejce na swoje przeczytanie. Wszystkie te opowiadania są napisane ze świetnym humorem, nutką morału i stylem charakterystycznym dla Marty Kisiel, ale to przedostatnia historia, czyli „Szaławiła” dla mnie, osobiście okazała się najlepszą częścią tej pozycji.

Nie napiszę Wam o czym są te opowiadania, bo każde z nich jest inne i ciekawe pod różnymi względami. Jednak z czystym sumieniem mogę polecić Wam tę pozycję. Każdy z bohaterów ma inne cechy od poprzednika, przez co różnorodność w tych opowiadaniach jest naprawdę na wysokim poziomie. I choć nie przepadam za krótkimi historyjkami, tutaj zostałam miło zaskoczona i na pewno do tych opowiadań jeszcze wrócę, bo warto. 

Będę to powtarzać już drugi raz, ale Marta Kisiel bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła i ponownie rozbudziła moją nadzieję do polskich autorów. Może jeszcze nie wszyscy są straceni. Autorka bardzo dobrze operuje słowem, bawi się nim i pisze niesłychanie plastycznie. 
Jedynym minusem tych krótkich opowiadań jest to, że są krótkie.
Kiedy już wciągnęłam się w historię i chciałam jej więcej, ona jak na złość urywała się i zostawiała mnie ze zdziwieniem na twarzy i pytaniem „Ale jak to koniec?”.

„Pierwsze słowo” dosłownie napaliło mnie na kolejne książki Marty Kisiel. Zdecydowanie nie żałuje czasu, jaki poświęciłam na przeczytanie tej książki. Co więcej, z chęcią poświęcę jeszcze więcej czasu, na kolejne książki Ałtorki. Szczególnie mam ochotę na „Szaławiłę” i „Dożywocie”. 
I tak, wiem, że czytam te książki od przysłowiowej „dupy strony”, ale przecież, znacie mnie. Wiecie, że zawsze tak robiłam. 
Sięgnijcie po „Pierwsze słowo” koniecznie!

Za egzemplarz serdecznie dziękuję