Pages

poniedziałek, 22 lipca 2019

„Zakochani rozbitkowie” - Julie Johnson


Bezludna wyspa i przystojniak u boku?


Długo się zastanawiałam nad sięgnięciem po tę pozycję, bo w sumie nie byłam do niej jakoś wielce przekonana. Ale w końcu raz się żyje i „Zakochani rozbitkowie” weszli na tapet. Czy jednak nowa książka Julie Johnson od wydawnictwa Kobiecego jest bardziej rozbita, czy może zakochana? 
To... trudna decyzja.

Violet mając siedemnaście lat i życie przed sobą chce zarobić trochę grosza. Dziewczyna zatrudnia się u państwa Flint, którzy chcą mieć dobrą opiekunkę dla swojej małej córki Sophie. Violet po wielu upewnieniach, że wszystko ma i przekonywaniu swojej mamy, że na pewno wszystko będzie dobrze wsiada na lotnisku, aby wylądować w Los Angeles. 
Kiedy czeka na odbiór bagażu jej zielona, wojskowa torba, którą ma po tacie wyjeżdża na taśmę i powoli sunie w jej stronie. Gdy dziewczyna sięga po nią, okazuje się, że nie jest jedyną chętną osobą na ten bagaż. Niejaki B. Underwood także ma na nią ochotę i to jego dłoń trzyma torbę Violet. Między tą dwójką rozpoczyna się drobna awantura, która daje hecę ludziom na lotnisku. Po chwili jednak okazuje się, że zielona torba rzeczywiście należy do mężczyzny, a bagaż Violet grzecznie czeka na jej uwagę na taśmie. 
Po dość nieprzyjemnym incydencie w punkcie odbioru bagaży, Violet kieruje się do prywatnego terminala dla celebrytów i osób bogatych i tam dostaje się na pokład samolotu państwa Flint. Szybko zaskarbia sobie przyjaźń ich córki, a chwilę później załoga jest gotowa do odlotu. 
Brakuje tylko fotografa, który opóźnia całą wycieczkę.
Kiedy Violet słyszy męski głos, ma wrażenie, że gdzieś już go słyszała.
A konkretnie w punkcie odbioru bagażu. 
Dziewczyna myśli, że gorzej być już nie może, ale to dopiero początek góry lodowej, jakie przygotowało dla niej życie.

Podchodziłam z ciekawością do tego tytułu, bo nie znałam ani autorki, ani nie przyglądałam się zbytnio opisowi. Kiedy zaczęłam czytać tę książkę, widziałam, jak uciekają mi procenty, co od razu stanowiło, że „Zakochani rozbitkowie” są krótką pozycją. 
Z każdą kolejną stroną moje czoło marszczyło się coraz bardziej, a na końcu to chyba wyglądałam jak buldog francuski. 
Bo w sumie... ta książka jest o niczym. 

Dziewczyna przeżywa katastrofę samolotową razem ze swoim wrogiem numer jeden i stewardem, który ma poważną ranę. Dostają się na bezludną wyspę (czyli ta już nie jest taka bezludna) i muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że czasami autorka pojechała po bandzie i niektóre sytuacje są mocno naciągnięte. A jak wiadomo więcej, nie zawsze oznacza lepiej. Ale naprawdę nic się w tej książce nie działo. 
I Beck, i Violet są postaciami mocno bezosobowymi. W sumie to jakby umarli na tej wyspie, ani trochę bym się tym nie przejęła. 
Widać potencjał tej pozycji, jednak autorka mimo świetnego pomysłu nie potrafiła go wykorzystać. Trochę szkoda. 

Z goodreads dowiedziałam się, że ma być druga część. A raczej jest. Pojawiła się w maju tego roku. Oczywiście za granicą. Po pierwszym tomie, który ma naprawdę bajeczna okładkę, nie zamierzam jednak sięgnąć po kolejną pozycję z tej serii. Albo ja jestem za stara na takie bajkowe historie, albo już sama nie wiem. 
Może i jest to lekka książka, którą szybko się czyta i na wakacje będzie idealną propozycją, ale dużo brakuje jej do bycia dobrą lekturą. Dla mnie „Zakochani rozbitkowie” byli „zapychaczem” między innymi książkami. Ni ziębi, ni grzeje mnie ta historia i ci bohaterowie. 
Czy jednak Wy będziecie chcieli to przeczytać i poznać Violet i Becka, którzy są niczym ci z „Błękitnej Laguny” to już pozostawiam Wam. Jeżeli przeczytacie to napiszcie mi, co sądzicie o tej książce, bo naprawdę ciekawa jestem innych opinii. 

Za egzemplarz dziękuję