Nareszcie!
Po „Walcząc z ciszą” baaardzo chciałam przeczytać drugi tom po polsku i nie mogłam się doczekać premiery tego tomu. Na szczęście Wydawnictwo Niezwykłe nie każe nam czekać rok, albo więcej na kontynuację swoich serii i „Walcząc z cieniami” pojawiło się niezwykle szybko na naszym rynku. Historię Flinta uważam za najlepszą z całej serii, a przy sposobności, już na starcie chce Wam oświadczyć, że jest on moim książkowym mężem.
Po wydarzeniach z pierwszego tomu, Flint ratując kobietę, którą kochał, a która nie była dla niego wylądował na wózku. Lekarze dawali mu szansę na wyjście z niepełnosprawności, ale potrzeba było dużo czasu i jeszcze więcej chęci, aby średni brat Page mógł wrócić do normalnego funkcjonowania. Flint każdego dnia pogrążał się w swoim cierpieniu. Rehabilitantka okazała się jedynie kobietą chętną do seksu, a chłopak widząc swojego brata szczęśliwego z jego żoną, pragnął jedynie uciec.
Co w końcu mu się udało.
Pewnego dnia, kiedy trener odnalazł go w jego nowym mieszkaniu okazało się, że Quarry ma problemy. Flint po dłuższych namowach w końcu pojechał po swojego młodszego brata i tam, zabierając do go samochodu spotkał Ash Mabie – dziewczynę, która odwróciła jego świat do góry nogami.
Ich znajomość nie obiecywała sukcesów, ale oboje szybko zrozumieli, że są sobie pisani.
Ona chciała uciekać, on choć nie mógł pragnął ją gonić.
Nawet jeżeli miał to robić przez całe swoje życie.
Tak właśnie Flint rozpoczął walkę.
O siebie.
O przyszłość.
Aby pokonać cienie, które otaczały go z każdej strony.
„Walcząc z ciszą” było tylko przystawką do głównego dania, którym jest „Walcząc z cieniami”!
Cóż to była za lektura!
Już na początku pisałam Wam, że uważam tę część za najlepszą, ale czytać ją po polsku to spełnienie marzeń.
Flint to postać, która od pierwszego tomu podobała mi się najbardziej. Ten chłopak, będąc średnim bratem miał największą werwę i doskonale wiedział, jak rozdzielić swoich braci, aby ci nie powiedzieli słów, których będą potem żałować. Jego postać jest spełnieniem snów, każdej dziewczyny. Aczkolwiek to zdanie można napisać przy każdym Page'u.
Aly Martinez doskonale wie, jak stworzyć bohatera, którego chciałoby się znać osobiście.
Ash to dziewczyna, która swoje w życiu miała okazję przejść. Mimo młodego wieku jest osobą ogarniętą, która wie, jak wygląda życie i na czym warto się skupić. Jej podejście do Flinta z początku lekko powiewa rezerwą, ale kiedy widzi, że chłopak jest jej przychylny to także zaczyna być mu bliższa. Tych dwoje to ogień i woda, które łącząc się nie zaburzają równowagi żadnego z nich.
Historia nie należy do łatwych. Już „Walcząc z ciszą” potrafiło zatrzymać serce na dłużej, ale „Walcząc z cieniami” jest od pierwszego tomu zdecydowanie lepsze. Tutaj serce nie zatrzymuje się na dłużej, tutaj ono po prostu nie bije. Bo widzicie... nie ma kiedy. Fabuła nie pędzi, ale tyle się w niej dzieje, że kiedy zaczniecie tę książkę, to możecie od razu pożegnać się ze światem, bo dopiero jak zobaczycie tylną stronę okładki będziecie mogli podnieść głowę i wrócić do rzeczywistości, a nie ukrywam... łatwe to nie będzie.
„Walcząc z cieniami” to książka więcej, niż warta przeczytania. To pozycja, która wciąga i pochłania do reszty, aby potem pozostać w głowie na dłuższy czas i obudzić do wyczekiwania historii najmłodszego z braci Quarry'ego, który wierzcie mi, lub nie wcale nie ma łatwiej od braci.
Aly Martinez jest mistrzynią w pisaniu trudnych książek, które są niesamowicie ciekawe. Mam nadzieję, że tej autorki będzie w Polsce znacznie więcej, niż tylko ta jedna seria. Wydawnictwo Niezwykłe liczę na Was.
Za egzemplarz dziękuję