Pages

wtorek, 2 kwietnia 2019

„Ghostwriter” - Alessandra Torre


Takiej książki się nie spodziewałam.


Alessandra Torre przyzwyczaiła mnie do swoich dość lekkich, romantycznych pozycji, a mimo posiadania „Ghostwritera” po angielsku, nigdy nie poczułam się do jego szybszego przeczytania. Teraz, kiedy Wydawnictwo Kobiece sięgnęło po tę autorkę i zaczęło właśnie od „Ghostwritera” w końcu i na mnie nadszedł czas, aby tę pozycję przeczytać. 

Helena Ross bardziej sławna być nie może. Kobieta będąc pisarką, osiągnęła wszystko, co tylko było możliwe. Znalazła się na każdej możliwej liście bestsellerów, a na całym świecie ma rzesze fanów. Wydawać by się mogło, że kobieta ma wszystko, co chciała i jest naprawdę szczęśliwą osobą. Prawda, jest jednak inna. Ross, nie tylko straciła całą swoją rodzinę, ale też stanął nad nią kat i czeka, aż rozwijający się rak mózgu pozwoli mu zabrać ją do krainy umarłych w trzy miesiące. Helena postanawia nie załamywać się, a wziąć do jeszcze większej pracy. Zmienia taktykę i szybko rezygnuje z książki, którą dotychczas pisała, a na tapet kładzie ostatnią książkę, do której zbierała się przez całe swoje życie. 
Książkę o niej samej.
Jej życiu, rodzinie i prawdzie, która jest ogromnym zaskoczeniem.
Ale, aby ją napisać słaba przez chorobę kobieta będzie potrzebować Ghostwritera.

„Nie tak trudno napisać książkę. Słowa przychodzą łatwo. Trudność polega na tym, że trzeba tchnąć w nie życie.”

Tak, jak wspominałam na początku, przyzwyczajona do lekkich, romantycznych historii od tej autorki z każdą kolejną stroną, „Ghostwritera” robiłam coraz większe oczy. 
Muszę przyznać, że teraz to żałuję, że nie sięgnęłam po tę pozycję szybciej, bo naprawdę warto. 

Jest to całkiem inny gatunek, niż spodziewałam się po Torre, ale autorka odnalazła się w nim wprost idealnie. 
Aż sprawdziłam na GR podczas pisania tej opinii, do jakiego gatunku autorka przypisała tę pozycję i nie pomyliłam się, mając „Ghostwritera” za thriller. 
Muszę przyznać, że „Ghostwriter” zaskakuje i wciąga. Historia, jaką opowiada nam Helena Ross, jest przytoczona, jak oddzielna książka, przeplatana jej życiem tu i teraz. Tym, jak słabnie, poddaje się chorobie i przyzwyczaja do tego, że za niedługo umrze i nie zobaczy sukcesu swojej kolejnej i ostatniej już powieści. 
Dodatkowo tytułowy ghostwriter też jest jednym wielkim zaskoczeniem, gdyż rozumie kobietę lepiej, niż jej własna agentka i mimo wrogości, jaka między nimi od zawsze istniała, pomaga Helenie nie tylko pisać książkę, ale też żyć i zaznać choć trochę radości w ostatnich miesiącach jej życia.
Nie będę tutaj kryć, że książka nie kończy się szczęśliwie, ale tego raczej domyśliliście się, kiedy napisałam o raku mózgu, na który główna bohaterka choruje.

Nic nie może się równać ze szczenięcą miłością. Dopada cię, kiedy jesteś najwrażliwszy i bezbronny, a to idealny moment, aby złamać ci serce. Płonie najjaśniej, uderza najmocniej i dotyka najgłębiej.”

„Ghostwriter” jest książką w książce. Podczas czytania, poznajemy dwie różne historie, z czego jedna jest smutna, a druga przerażająca. Książka budzi w mózgu Czytelnika niezłe rozkminy, które nijak nie mają się do tego, co tak naprawdę wymyśliła autorka w zakończeniu. 
Cieszę się, że wydawnictwo Kobiece zaczęło wydawać Alessandrę Torre od tej pozycji, gdyż mamy tutaj coś innego, coś czego przy autorkach lekkich romansów rzadko kiedy spotykamy. 
Mam nadzieję, że dzięki tej pozycji autorka stanie się popularna u nas w kraju, a kolejne jej książki będą miały jeszcze lepsze wzięcie. 
Osobiście polecam i „Ghostwritera” i Alessandrę Torre. Nie będziecie zawiedzeni.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu