Pages

środa, 14 listopada 2018

„Muse” - Katy Evans


Trzecia i ostatnia część serii Manhattan.


Katy Evans co jakiś czas pokazuje nam imponujące okładki swoich nowych książek. Ostatnio autorka wyciszyła się z życia publicznego, co oznacza, że wena jest blisko i zapewne właśnie tworzy nam kolejną świetną pozycję. 
„Muse” wyszło niedawno, ale dopiero teraz miałam okazję zabrać się za tę pozycję.
Historię Rebecci i Noaha, którzy przewijali się przez poprzednie części serii.

Becca po przyjeździe do NY, aby pomóc swojej przyjaciółce Bryn, która przeżywa kryzys po zerwaniu ze swoim chłopakiem, udaje się na lotnisko JFK, aby wrócić do swojego domu. Na lotnisku kobieta zabija czas, próbując przywołać wenę, aby móc ponownie zasiąść do swojej książki. Na nieszczęście okazuje się, że jej samolot już odlatuje, a ona w popłochu walizek, gubi swojego laptopa, na którym ma wszystkie swoje pomysły i książki. 
W spóźnieniu nie jest jednak sama, bo razem z nią na samolot nie zdąża przystojny mężczyzna, którego kobieta skądś kojarzy. 
Dopiero po dłuższej rozmowie, okazuje się, iż jest to Noah Steele, światowej klasy aktor, który gra słynnego Megalita, w filmie fantastycznym. 
Dwójka spóźnialskich przebukowuje bilety na kolejny lot i tym oto sposobem mają oni szesnaście godzin do zabicia, zanim pojawi się ich kolejny samolot.
Postanawiają ten czas spędzić razem, poznając się, rozmawiając i czując do siebie wzajemne przyciąganie. 
Choć Becca z początku nie jest przekonana, na spędzenie kilkugodzinnej przygody z Noahem, końcem końców przekonuje się do tego pomysłu i tym oto sposobem uprawiają seks w tak zwanym „Pokoju Rodzinnym” na lotnisku. 
Przyjemności nie trwają jednak wiecznie i w końcu pojawia się samolot Rebecci i Noaha, który oznacza powrót do domów i rozłąkę.

Seria „Manhattan” zaczęła się z przytupem, a Aaric Christos z "Tycoona" skradł moje serce i został moim książkowym mężem już bardzo dawno temu. Potem nadszedł czas na Iana i Sarę w „Mogulu”, a teraz otrzymaliśmy historię Beccy i Noaha. Dalej pozostanę przy słowach, że najlepszą cześcią z tej trylogii jest „Tycoon”.

„Muse” to lotniskowa bajka. Większość akcji rozgrywa się właśnie na lotnisku, gdzie Noah walczy z Rebeccą, podrywa ją i szuka jej laptopa. Bohaterowie dwa razy nie wchodzą na pokład swojego samolotu, raz z powodu spóźnienia, drugi raz „bo tak”. 
Generalnie cała ta fabuła i pomysł na miejsce mi się podobała, ale czegoś mi tu zabrakło.
Jakiś przypraw. Pieprzu, papryczek chilli, no wiecie, ostrości. 
„Muse” nie jest mdły, ani nic z tych rzeczy, ale też nie pobudza do szybszego czytania i nie przyspiesza bicia serca. To taka książka na wieczór, aby sobie poczytać dla relaksu, a może i nawet do snu, żeby się trochę uśpić. 



Bohaterowie są, bo muszą być, ale nie współczułam im, ani nie kibicowałam. W sumie przeszli u mnie bez echa. Aaric Christos zawiesił poprzeczkę tak wysoko, że teraz mało, który bohater od Katy Evans potrafi jej dosięgnąć. Becca miała wieczny problem z szukaniem weny, na swoją książkę, która sądząc po fragmentach, jakie Noah ustrzelił przypadkiem, jest tak nudna i oklepana, że bestsellerem na pewno by nie została.
No, nie urwało mi to dupy, że się tak wyrażę, ale chociaż okładka jest ładna.

„Muse” to jednoczęściowa książka. Nie musicie czytać „Tycoona” i „Mogula”, aby ogarnąć historię i bohaterów. Tak samo jest z tymi wcześniejszymi częściami. Możecie po prostu sięgnąć, przeczytać i tyle. Dla fanów Katy Evans to pozycja obowiązkowa, bo to dalej ta Katy, którą znamy z „Manwhore”. Dla nowych czytelników tej autorki, poleciłabym właśnie Malcolma Sainta, a już na pewno Remingtona Tate'a. „Muse” możecie zostawić sobie na później, jak poznacie tę autorkę lepiej.

Za ARC dziękuję autorce Katy Evans