Pages

niedziela, 7 października 2018

„Burka w Nepalu nazywa się sari” - Edyta Stępczak

Reportaż, który trzeba sobie dawkować.

Przeczytałam w swoim życiu może ze trzy reportaże. Nie jestem fanką gatunku, ale czasami warto oderwać się od pozycji rozbudzających wyobraźnię, na rzecz prawdziwego życia.
Wydawnictwo Znak w swoich zapowiedziach, zainteresowało mnie reportażem Edyty Stępczak o kobietach w Nepalu.
Będąc w Arabii Saudyjskiej, gdzie kobiety traktowane są, według tubylców, jak królowe, a według świata gorzej, niż bezpańskie psy, postanowiłam sięgnąć po tę pozycję i dodać kolejny przeczytany reportaż do pozostałych.
Nie wiedziałam jednak, że tak długo będę czytać tę lekturę.
Wcale nie dlatego, że jest nudna.

„Małżeństwo jest w Nepalu transakcją. Ale jest nią w inny sposób dla niego niż dla niej, mimo iż oboje młodzi biorą w niej udział. Mężczyzna jest podmiotem w transakcji, natomiast kobieta jest jej przedmiotem.”

Edyta Stępczak na podstawie własnych rozmów, a przede wszystkim źródeł, postanowiła pokazać świat kobiet, które każdego dnia są szykanowane w tej demokratycznej republice federalnej, która znajduje się w środkowej części Himalajów i graniczy z Chinami.
Nepal.
Kraj, gdzie nie widać czarnego koloru, ale piękną tęczę kolorowych sari, noszonych przez kobiety.
Kraj, gdzie boginie darzy się ogromną czcią, a kobiety traktuje jak śmieci.
Kraj, który dla Nas jest egzotyczny i przyciąga swoją kulturą.
Chociaż, tak naprawdę ta kultura jest złotą klatką, wypełnioną smolistym bagnem.
„Rocznie na świecie ponad dwadzieścia tysięcy kobiet ginie w wyniku tak zwanych zabójstw honorowych. Zgwałcenie kobiety przynosi hańbę jej klanowi, plemieniu, więc żeby zmazać tę hańbę, trzeba pozbyć się jej źródła. Bez względu na to, czy zgwałcona często mimo młodego wieku, zachodzi w kolejne ciąże, żeby jak najszybciej urodzić syna i zadowolić oczekiwania rodziny.”
Do krajów, gdzie kobiety chodzą w szatach i zakryte są od czubka głowy do małych palców u stóp podchodzę z ogromną rezerwą. Będąc w Dubie, gdzie na statek wchodzili mężczyźni z Bangladeszu, Pakistanu, czy Arabii Saudyjskiej czułam na sobie spojrzenia, kiedy siedziałam w koszulce z krótkim rękawkiem i bez zakrytych włosów.
Nie były one wrogie, raczej ciekawskie.
A mimo to, moje uprzedzenie do tych krajów drastycznie się zwiększyło.
Na nocnych wachtach, przychodził do mnie 32 letni Mintu, który pochodzi z Bangladeszu i opowiadał mi o swojej żonie, córce, utrzymaniu domu i rodziny, a przede wszystkim o kulturze jego kraju.
I choć Bangladesz, a Nepal to dwie różne sprawy, bardzo wiele rzeczy między nimi się pokrywa. Za dnia czytając reportaż, nocą słuchając Mintu, zaczynałam dostrzegać podobieństwa i różnice.
Tych drugich, jest jednak znacznie mniej.

„Odpowiedzialność za ochronę czystości kobiety najpierw spoczywa na ojcu i braciach, a po ślubie na mężu. Nie tyle wynika to jednak z troski o jej bezpieczeństwo, ile o honor i dobre imię męskich członków rodziny. Bo utrata czci kobiety to hańba dla jej męskich krewnych.”

Edyta Stępczak przeprowadziła solidny research, przed napisaniem tej pozycji i czuć to od samego początku książki. Do każdej wypowiedzi możemy przeczytać przypis, bądź znaleźć źródło w spisie literatury, który znajduje się na końcu „Burki”
Autorka podjęła się opisania ciężkiej sytuacji kobiet w Nepalu, zaczynając od narodzin, kiedy dziewczynki już wtedy są zmorą rodziców i problemem, przez okres szkolny, dojrzewanie, aż po zamążpójście, które oddaje kobietę spod władzy rodziców, we władzę męża i teściów.
Tak naprawdę, kobieta w Nepalu jest rzeczą, którą przekazuje się z rąk do rąk i która ma pracować za dwoje, albo troje. A w międzyczasie rodzić dzieci.
„Nepalska kobieta w kolejnych etapach życia zależy od ojca, brata, męża, teścia i syna, to oni kontrolują jej seksualność oraz zdolności reprodukcyjne. Postrzegane, jako własność mężczyzn, kobiety nie mają wpływu na prokreację – o tym, kiedy i ile razy zajdą w ciążę decyduje mąż i inni członkowie rodziny męża. Zatem rodzice wybierają córce męża, a mąż i teściowie stanowią o ilości potomstwa.”

Podczas czytania tej pozycji, wiele razy musiałam zamykać książkę i czytać coś lżejszego, gdyż moja krew gotowała się w niektórych fragmentach do zbyt wysokiej temperatury. Edyta Stępczak nie oszczędza swoich czytelników. Opowiada o brutalnym oblewaniu kwasem, o separacji kobiet podczas menstruacji od rodziny, domu, pod pretekstem bycia nieczystą. O notorycznym łamaniu praw człowieka, na które nikt nie zwraca uwagi. O tym, że bicie, poniżanie, a nawet śmierć kobiety jest puszczane bezkarnie. Każdy kolejny akapit powodował otwieranie się przysłowiowego „noża w kieszeni” i przyznam się, że gdybym miała przeczytać „Burkę” za jednym zamachem, to ceramika w domu (na statku) mogłaby ucierpieć od mojej wściekłości.
Naprawdę doceniłam to, że urodziłam się w Europie.

„Niezależna finansowo i wykształcona kobieta nie decyduje się na samodzielne mieszkanie ze względu na złą opinię, jakiej przysporzyłoby to jej samej i jej rodzinie. Oraz na brak bezpieczeństwa, które, jak się przyjęło, może zapewnić tylko rodzina. Samotne podróżowanie kobiety uważa się za niestosowne, podobnie jak przebywanie poza domem po zmroku, bo stawia to w złym świetle reputację kobiety.”
„Burka w Nepalu nazywa się sari” to mocna książka. Potrzeba nie lada odwagi i wysiłku, aby napisać taką pozycję, za co autorce należą się owacje na stojąco. Jednak potrzeba też samozaparcia, aby tę pozycję przeczytać i nie rzucić w kąt, będąc pełnym oburzenia. To książka, która trzepnęła mnie w głowę i zmieniła moje myślenie.
Są też pozytywne aspekty w historii kobiet z Nepalu. Coraz więcej z nich, choć nadal garstka ma odwagę wyjść z szeregu i zawalczyć o lepsze jutro. Podjąć się działania, aby ich życie zmieniło się na lepsze. Bitwy o sprawę godnego życia dla kobiet dalej trwają. Niektóre z nich są wygrane, inne przegrane. Ale wojna jeszcze się nie skończyła, a szanse na zwycięstwo każdego dnia są liczone od nowa. Wystarczy chcieć wyjść z cienia.
Przeczytajcie „Burka w Nepalu nazywa się sari”.
Bądźcie świadomi prawdy.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu