Pages

wtorek, 6 marca 2018

„Nazywam się Slater. Bycie dupkiem mam w genach”| „Alec” & „Kella” – L.A.Casey


Par rozdzielać nie należy.


Czekając na „Damiena”, który ma wyjść w USA już w marcu, wzięłam do rąk „Aleca” i „Kellę”, którzy pokazali się u nas w Polsce. Powiem Wam, że w stosunku do książek zagranicznych jesteśmy daleko za murzynami, ale wydawnictwo Kobiece szybko nadgania i wypuszcza dla nas, co chwilę nowe perełki, które wciągają na cały weekend.

Alec to znany nam z pierwszej części serii o braciach Slater, brat Dominica. Już w poprzednim tomie dowiedzieliśmy się, jaką miał profesję i nie ukrywam, byłam ciekawa, jakie były jego odczucia podczas pracy, jaką wykonywał. Kella to dziewczyna, która została wykorzystana przez jednego faceta, aby wzbudzić zazdrość w jego byłej, kiedy ze sobą zerwali. Kobieta czuje się samotna, ale ciężko jej zaufać innemu osobnikowi płci męskiej po tym, co ją spotkało. Ma psa – owczarka niemieckiego wabiącego się Storm i to on jest jej oczkiem w głowie.
Pewnego dnia dostaje zaproszenie na ślub Jasona i swojej kuzynki Micah, dwóch najbardziej znienawidzonych przez siebie osób, bo to właśnie on ją wykorzystał, żeby zemścić się na swojej przyszłej żonie. Matka Kelli będąca jedynie jej rodzicielką, bo na matkę się nie nadaje stwierdza, że dziewczyna musi na ten ślub pojechać, „bo przecież rodzina”. 
Problem w tym, że Kella nie chce jechać, a jak już musi to wolałaby nie być tam sam. I tu na genialny pomysł wpada jej przyjaciółka Aideen, która prowadzi ją do domu Slaterów, których poznała dzień wcześniej w klubie. 
Kella proponuje Alecowi udawany związek na czas ślubu. 
Alec się zgadza, a następnie razem ustalają rygorystyczne warunki.
Jak wiadomo, nic nie pójdzie zgodnie z planem, a każda reguła zostanie złamana.

„-Nie ma czegoś takiego jak dobre dziewczynki, kotek. Dobre dziewczynki to po prostu te złe, które jeszcze nie zostały przyłapane.”

L.A. Casey pisze książki, które wciągają od pierwszych stron. Fakt, że początek „Aleca” nie jest może jakiś super ciekawy i generalnie trochę nudnawy, nie oznacza jednak, że nie wciągnął mnie, abym odłożyła książkę. Wręcz przeciwnie. Wiedziałam, że potem będzie lepiej, dlatego twardo czytałam te pierwsze, powiedzmy siedemdziesiąt stron. Aczkolwiek, jakby to skrócić i wyciągnąć te pierwsze strony to książka też byłaby dobra. 
Cieszę się, że autorka nie zapomniała o braciach. Oczywiście wiadomo, że pozostała mieszkająca z Alekiem czwórka musiała zostać umieszczona w książce, ale Damien też się pojawiał. Telefonicznie, bo telefonicznie, ale zawsze coś. Do tego dziewczyny chłopaków, czyli Branna i Bronagh ponownie dodawały oleju do pieca, przez co „Alec”, jak i „Kella” są pełni humoru i przepychanek, zarówno między braćmi, jak i dziewczynami. 

Historia Aleca, na która czekałam od pierwszej części, została rozwinięta i popchnięta mocno do przodu. Kella wyciągnęła ze Slatera największe sekrety, które czytało mi się z ogromną przyjemnością. Dowiedziałam się wszystkiego, czego chciałam, więc teraz mogę spokojnie czekać na „Kane’a”. 

„Nienawidziłam go za to, że złamał mi serce. Nienawidziłam go z wielu powodów, ale przed wszystkim za to, że za nim tęskniłam.”

Podobnie jak w przypadku Bronagh, polubiłam Kellę. Mam dziwne wrażenie, że każdą z bohaterek serii Slater będę lubić, bo lubię też konkretne kobiety jak wiecie. Dziewczyny tutaj nie wzdychają za każdym ruchem swoich facetów, potrafią na nich nawrzeszczeć i uderzyć, co pokazuje, że mają własne zdanie i trzeba się z nim liczyć. 

Oczywiście bracia Slater są napisani wprost cudownie. Każdy z nich ma inną historię oraz osobowość i to sprawia, że fanki mogą wybierać do woli, który będzie ich „książkowym mężem”.
Ja zaklepuję Rydera.

Sceny erotyczne są napisane ze smakiem, nie są nachalne i co więcej autorka pokusiła się o krok dalej w „Alecu” i opisała… sami sobie przeczytacie. Wyszło to naprawdę dobrze. Wielki plus dla L.A.Casey za odwagę, bo rzadko się zdarzają takie sceny w erotykach. 

Dodatek, czyli nowelka „Kella” jest jakby przedłużeniem „Aleca”. Kilka miesięcy po wydarzeniach z głównego tomu bohaterowie przeżywają kolejne stresy i nieporozumienia, ale końcem końców wszystko zostaje wyjaśnione. Nie zmienia to jednak faktu i mojego oburzenia, że zakończenie „Kelli” jest okropnym posunięciem wobec Czytelników, którzy muszą czekać na kolejny tom. Całe szczęście, że wydawnictwo Kobiece już w kwietniu poskromi naszą ciekawość i da nam do rączek „Kane’a” oraz „Aideen”. 

Czy polecam? A pewnie. Zresztą podobnie jak przy „Dominicu” jestem zachwycona całą serią i według mnie Slatersi powinni trafić na listę czytelniczą każdej fanki romansów/erotyków. Te książki są nie tylko o seksie i problemach. Można tu też pomiędzy wierszami zobaczyć prawdziwe braterstwo i rodzinną więź. Przede wszystkim zaś, podczas lektury można dostać bólu brzucha. Naturalnie, ze śmiechu.

Za egzemplarze do recenzji serdecznie dziękuję wydawnictwu