Pages

sobota, 7 września 2019

„Dopóki nie zajdzie Słońce” - Ewa Pirce


Pozory mylą. 


Nie miałam jeszcze okazji sięgnąć po książkę Ewy Pirce, głównie ze względu na kolejkę książek „na wczoraj”. Siedzenie na statku, ma jednak swoje plusy i w końcu znalazłam czas, aby właśnie tę pozycję przeczytać. Padło na najnowszą książkę od tej autorki, czyli „Dopóki nie zajdzie Słońce”. Książkę, która zaskoczyła mnie swoją fabułą. 

Samuel Remsey w swoim życiu potrzebował adrenaliny. Kiedyś, jako komandos, dziś jako agent CIA wiele razy miał okazję oglądać śmierć na własne oczy, a czasami sam musiał ją zadać, aby zakończyć dzieła i wykonać rozkaz. Remsey patrzył jak jego przyjaciele z oddziału umierają, a także jak zdradzają swój kraj. Pewnego dnia szala się przechyliła, a Remsey został wysłany na urlop, aby móc choć na chwilę złapać oddech. 
Urlop ten nie przyniósł mu jednak spokoju, bo mężczyzna pogrążył się w głębokim alkoholizmie, a śmierć rodziców nie poprawiła jego sytuacji psychicznej. Samuel został z czterema młodszymi siostrami, którymi powinien się opiekować, jednak kiedy były żołnierz sam nie dawał rady ze sobą, to jak mógł podjąć się opieki nad innymi? 
Los nie był łaskawy dla Remseya i sióstr, które kochał całym sercem zostały mu w końcu odebrane. 
A on sam, miał stanąć na nogi i obudzić się z letargu, w którym przebywał. 
Czy jednak będzie potrafił wziąć się w garść sam? 
Czy może będzie potrzebował pomocy kobiety, która pewnego dnia wpadła w jego życie i nie zamierzała z niego wychodzić? 

Muszę przyznać, że patrząc na okładkę można błędnie wywnioskować, że ta książka będzie o żołnierzach, wojnie, krwi i przemocy. Połowicznie oczywiście tak jest, ale „Dopóki nie zajdzie Słońce” to lektura o walce z własną psychiką i walce o lepsze jutro. 

Samuel Remsey niewątpliwie jest tutaj głównym bohaterem. To właśnie z nim przebywamy prawie całą podróż przez książkę. Poznajemy jego wspomnienia, przeżycia, a także załamania nerwowe. Mężczyzna ten, przez wydarzenia, które zagrażały jego i nie tylko jego życiu cierpi na zespół stresu pourazowego, który objawia się mu w chwilach, kiedy mroczne tajemnice i doświadczenia wracają. Muszę przyznać, że kibicowałam jego szczęściu od samego początku. To, jak pomału podnosił się z klęczek do pionu, walczył o siebie, a także o dziewczynki i budził się do życia było naprawdę dobre, a autorka zaskoczyła mnie naprawdę ciekawym pogłębieniem psychiki Remseya. 

Jessica McAdams, czyli kobieta, która pojawiła się w jego życiu, okazała się być wartą grzechu nie tylko ze względu na swój seksowny wygląd, ale też na wewnętrzną siłę, którą każdego dnia podpierała Samuela, aby ten nie mógł upaść w chwilach zwątpienia. A skoro jestem już tutaj to muszę dopisać, że jestem naprawdę ciekawa dalszego ciągu ich historii. 

Niebanalny pomysł z czterema siostrami i biednym starszym bratem po przejściach okazał się być strzałem w dziesiątkę, aczkolwiek dopiero walka o nie i jednocześnie o siebie naprawdę porwała moje serce. 

Muszę przyznać, że zanim zaczęłam pisać tę opinię udałam się do Eweliny z Gypsy Girl Recenzuje na bezczelne spytki. Bo widzicie, spodobał mi się Alex, którego Samuel poznaje, ale było go na tyle mało, że zrobiło mi się smutno, że Ewa Pirce nie poświęciła mu większej uwagi. I już tłumaczę Wam dlaczego uderzyłam do Eweliny. To od niej dowiedziałam się, że książka o Alexie już powstała i jego historia została opisana. Ano. Jak mi to napisała to zrobiłam soczysty facepalm. 

Co mi się nie podobało w tej pozycji? 
Dwie rzeczy. 

Bohaterowie przerzucali się czasami tekstami rodem z gimnazjum. Ja wiem, że czasami w książkach trzeba wrzucić na luz, ale tutaj miałam wrażenie, że autorka chciała wpuścić do fabuły za dużo rozluźnienia i w obliczu tych wszystkich ciężkich rzeczy, które mają miejsce w „Dopóki nie zajdzie Słońce” żarty i gimnazjalne teksty okazały się lekko nie w klimat. Takie odniosłam wrażenie. 

Druga rzecz to grubsza sprawa i muszę się zastanowić, jak rozpisać Wam to, co mi się nie podobało, abyście to zrozumieli. Hmmm....
W „Dopóki nie zajdzie Słońce” jest monowątkowość, która mi niesamowicie przeszkadzała. 
Nie chce Wam tu rzucać spojlerów, dlatego opiszę to bez posługiwania się książką. 

Wyobraźcie sobie, że macie cztery wątki w książce. Poznajecie je po kolei, jeden bardziej drugi mniej. W końcu autor postanawia skupić się na jednym z nich i to on jest ciągnięty przez jakiś czas, mocno wybiegając do przodu, a pozostałe trzy wątki zostają w tyle i są nieruszane. Następnie autor przypomina sobie o tamtych wątkach i ciągnie kolejny przez kilka rozdziałów, zapominając o tamtych i potem robi to samo z pozostałymi. W międzyczasie wpada jakiś wątek poboczny, który zostaje solidnie rozwinięty, oczywiście bez opisywania tych wątków wcześniejszych. To coś, jak ciągnięcie czterech nitek tylko, nie wszystkich w jednym czasie, a każdą inaczej, przez co są one z supłami pozrywane (żadna ze mnie krawcowa, więc jak pisze coś źle to mnie poprawcie). 

Czytając „Dopóki nie zajdzie Słońce” miałam takie „eeeee, a co z tamtym wątkiem? Rozpłynął się?” po czym po kilku rozdziałach tamten wątek wracał do mnie i mogłam do niego ponownie wrócić. Nie wiem, czy ogarnęliście to co chciałam Wam przekazać. Myślę, że jak przeczytacie tę pozycję, a potem jakąś inną z kilkoma wątkami to sami załapiecie o co mi chodzi. 
Poza tym minusem „Dopóki nie zajdzie Słońce” mi się podobało, bo te gimnazjalne teksty jeszcze jestem w stanie autorce wybaczyć. 

Kończąc „Dopóki nie zajdzie Słońce”, czyli historia Samuela Remseya to książka warta przeczytania. Autorka bardzo dobrze poradziła sobie z rozwinięciem problemu schorzenia, z jakim zmaga się główny bohater, nakładając na to wiele innych konfliktów, które także są dobrze napisane. Przeczytałam tę pozycję na raz, głównie z ciekawości, co dalej będzie się działo z Samem, ale wydaje mi się, że ta lektura jest dobra i naraz, i na dłużej. Ciekawa jestem drugiego tomu i historii Sama i Jessici, bo po takim zakończeniu, jakie autorka nam napisała, nie da się ukryć, że można dostać szału, że nie ma kontynuacji. Ale ta, w sumie będzie już niedługo.

Za możliwość przeczytania dziękuję