Pages

środa, 8 maja 2019

„Mam na imię jutro” - Damian Dibben


Jutro zaczniemy od nowa.


„Mam na imię Jutro” zaciekawiło mnie swoim tytułem i okładką. Sięgnęłam po tę pozycję, nie czytając dokładnie opisu i uwierzcie mi, to była najlepsza rzecz, jaką mogłam uczynić. 
Bowiem książka zaskoczyła mnie swoją fabułą, a najbardziej głównym bohaterem. 

Wenecja, rok 1815. Pies wabiący się Jutro szuka swojego właściciela, który zaginął w katedrze. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że zwierzak ma 217 lat. Jego przygoda zaczyna się od katedry, przy której wiernie czeka na swojego Pana. Końcem końców, razem ze swoim przyjacielem, także psim rozpoczyna wędrówkę przez dwory, wojny i pałace, na przestrzeni lat. 
Jutro musi znaleźć mężczyznę, który zabrał mu jego Pana. Na samotnego psa czyha wiele niebezpieczeństw, a największy z nich to czas. Bowiem, jeżeli Jutro spóźni się, prawdopodobnie nie odzyska swojego Pana już nigdy. 
Czworonogi przyjaciel człowieka nie poddaje się i zażarcie walczy z czasem i nieśmiertelnością. 
Czy pisane jest mu szczęście?

Mój jedyny przyjaciel? Moim jedynym przyjacielem jest człowiek, którego straciłem sto dwadzieścia siedem lat temu.[...]. Najwspanialsza cecha naszego gatunku jest zarazem jego największą słabością: ufność, silniejsza niż rozum, niż logika, niż wszystko inne.”

Celowo napisałam bardzo krótki opis fabuły, gdyż nie chcę zabierać Wam radości z czytania tej pozycji osobiście. Damian Dibben w „Mam na imię Jutro” pokazał piękną miłość zwierzęcia do swojego właściciela, ale w tej miłości kryje się wierność, jakich mało. 
Sama, nigdy nie miałam psa, ale Ci z Was, którzy posiadają czworonożnego przyjaciela na pewno potwierdzą, że takiej wierności i miłości, jak da pies, nikt nie jest w stanie dać. 
Mam rację?

Kiedy zaczęłam czytać „Mam na imię jutro” przeszkadzała mi perspektywa pokazania całej historii oczami Jutra. W sumie to coś mi nie grało, ale przemogłam się i czytałam dalej, aż w pewnym momencie w ogóle nie zauważałam już tego, że to właśnie pies jest główną postacią całej książki. 
Zaczynając od niespodziewanego bohatera, a kończąc na fantastycznym przedstawieniu historii, w której Dibben przeplatał przeszłość, będącą wspomnieniami Jutra, z teraźniejszością i szukaniem swojego Pana. Ramy czasowe także są świetnie nakreślone, ale ekspozycja fabuły to prawdziwe mistrzostwo. 
Wsiąknęłam w świat Jutra, jego walki o odnalezienie właściciela i historii, którą opowiadał całkowicie! 

Człowiek, który trzyma przy sobie psy, traci ich wiele w ciągu życia. Ja byłem psem, który tracił ludzi.”

Jedyna rzecz, która mnie raziła w tej książce to tłumaczenie niektórych zdań. Już Wam wyjaśniam o co mi chodzi. Cała książka jest przetłumaczona świetnie. Problemem są wstawki zdań włoskich, niemieckich i francuskich. 
Nie wiem, jak wygląda to w oryginalnej wersji, ale tutaj czasami przy włoskich dialogach mamy tłumaczenie, a czasami nie i sami sobie musimy sprawdzić, albo domyślić się o co tutaj biega. Z racji, że francuski jest moim drugim językiem to miałam okazję, przekonać się na własnej skórze, jak źle zostały przetłumaczone luźne dialogi z francuskiego na polski. Nie będę Wam tutaj tego przytaczać, bo nie widzę w tym sensu, ale napiszę, że coś co po francusku znaczy na przykład „Nie”, po polsku jest „Broń Boże, nie zgadzam się, nie ma takiej opcji.”. Ciągle zastanawiam się, po co został zastosowany zabieg zostawienia włoskich i francuskich zdań, skoro tłumaczenie polskie (będące obok oryginalnych) ani trochę się tego nie trzyma. Jak ktoś nie zna języka, to okej. Nie zauważy różnicy, ale jeżeli ktoś kuma o co chodzi, to będzie go to wybitnie irytować. 
Tak, jak irytowało to mnie.
To takie małe żale ode mnie.

„Mam na imię Jutro” to wspaniała przygoda widziana oczami psa. Historia, której końca nikt się nie spodziewa. To pozycja o odwadze i nierozerwalnej więzi między dwoma duszami. To opowieść o wierności, o psie, który stracił Pana i szuka go przez tyle lat, aby odzyskać kogoś, kogo kocha. To historia o nieśmiertelności, która dla wszystkich jest marzeniem, ale tak naprawdę nikt nie chciałby jej posiadać. „Mam na imię Jutro” zostawi w Waszym sercu ślad i nakłoni do przemyśleń, ale wiecie, nie czytajcie tej książki cały czas. Wyjdźcie też ze swoim psem się pobawić. Książka poczeka, czas mija nieubłaganie.

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję wydawnictwu