Pages

piątek, 24 maja 2019

„Architektura Uczuć” - Meg Adams


Polskie, a dobre!


Wiecie, że nie przepadam za polskimi autorami i doskonale wiecie też, dlaczego tak jest. Nie będę się powtarzać. Jednak wiecie też, że lubię się karać i chcąc, nie chcąc sięgam po polskie książki z myślą, że w końcu trafię coś, co mi się spodoba. 
Kiedy pojawiła się zapowiedź „Architektury Uczuć” z początku nie byłam przekonana. Ale im dłużej patrzyłam na tę książkę i czytałam opis, tym bardziej budził się we mnie mój wewnętrzny masochista. 
W końcu sięgnęłam po tę pozycję i wiecie co?
Masochista jest niezadowolony. 

David Arnaud nie sądził, że wróci z Francji do Polski, aby podjąć się projektu architektonicznego z polską firmą. Kiedy mężczyzna postawił pierwsze kroki na krakowskiej ziemi wiedział, że współpraca z kobietą, z którą rozmawiał przez telefon – Oliwią Wróblewską, nie będzie orzechem łatwym do zgryzienia. Do tego wszystkiego dochodziła sprawa jego przyjaciela Marka, który wpakował się w jakieś mafijne wojny i ucieka przed sprawiedliwością. 
Pierwsze spotkanie Davida i Oliwii okazało się być jedną, wielką klapą. Nie dość, że pokłócili się przy inwestorze, to jeszcze kobieta wparowała do jego sypialni, myląc drzwi i zobaczyła go półnagiego. Oboje wiedzieli, że muszą znaleźć kompromis, aby wykonać pracę, która została im zlecona. Zabrali się do pracy i mimo wielu kłótni oboje zaczęli się do siebie zbliżać. 
Praca pozostała pracą, ale znajomość przerodziła się w przyjaźń popartą zaufaniem, a potem stała się miłością. 
Każde z nich kryło jednak zbyt wiele tajemnic, aby ich związek miał rację bytu. 
Czy będą potrafili położyć wszystkie karty na stół i zawalczyć o swój związek?

Hm... muszę przyznać, że długo zastanawiam się do jakiego gatunku należy „Architektura Uczuć”. Bowiem mamy tu i romans, i sensację, i nawet nutkę kryminału. I w sumie to dalej nie wiem, do czego tę książkę przypisać. Wiem za to, że jest naprawdę dobra. 

Przyparł mnie do zimnej szyby. Ciemność nie zatarła wrażenia, że cały rynek gapi się dokładnie na mój tyłek.

Wyszłam godzinę później bez majtek, za to z uśmiechem na ustach. 
Straciłam głowę... i godność. A co gorsze, zrobiłabym to jeszcze raz.”

Ale zacznijmy od początku.
Meg Adams umieściła fabułę swojej książki w Krakowie. Wiele razy już to wspominałam, że nie czytam polskich książek, właśnie przez umieszczanie ich w Polsce. Mieszkam tutaj, nie potrzebuję czytać o tym kraju jeszcze w pozycjach, po które sięgam. Będąc pewna, że znowu dostanę „na pysk” Kraków w pełni rozkwitu, zostałam zaskoczona tym, że opisów miasta jest naprawdę mało, a jak są to nie biją polskością po oczach. Tutaj odhaczyłam wielki plus dla autorki. 
Plus numer jeden.

David z Oliwią są, jak ogień i woda. Drą ze sobą koty od pierwszego spotkania, a riposty jakie otrzymujemy czytając dialogi z nimi doprowadzają do histerycznego śmiechu. Przysięgam! Polubiłam ich od samego początku, a na końcu jeszcze bardziej chciałam, aby wszystko dobrze się skończyło. Do tego David to taki arogancki gnojek, który mimo swojego chamstwa jest idealnym typem na męża. 
Plus numer dwa.

Kaśka, najbliższa koleżanka Oliwii, która jest wziętą panią policjant, okazała się być postacią drugoplanową, która także rozłożyła mnie na łopatki. I wiecie co? TEŻ ją polubiłam! 
To jakieś święto lasu! Przysięgam! Pierwszy raz zdarzyło mi się w książce, że lubię wszystkich bohaterów, którzy mają konkretny wkład w powstanie całej fabuły. 
Do tego od strony Davida doszedł niejaki Rich (nie, nie ten z Mody na sukces) i on także okazał się być „spoko ziomkiem”. A końcówka z nim była dosłownie zajebista. 
Plus numer trzy.

Czas stanął w miejscu.

Byliśmy tylko my. Dwa złamane serca. Jedno pragnienie.”

Opisy! 
Opisy to coś, co wiele razy sprawiało, że bolało mnie w mózgu, kiedy autorzy prowadzili mnie za rączkę podczas czytania. Meg Adams wyczuła idealnie stosunek dialogów do opisów w swojej książce, co sprawiło, że i jedno, i drugie czytało się z czystą przyjemnością. Nie nudziłam się, nie ziewałam. Wręcz przeciwnie, czekałam zarówno na krótki opis otoczenia, jak i dialog między bohaterami. 
Plus numer cztery. 

„Architektura uczuć” to książka, która znowu obudziła moją wiarę w polskich autorów. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek ta wiara zostanie niezachwiana, bo zazwyczaj po wzlocie, następuje upadek. To pozycja, którą wciąga się (dosłownie) nosem i chce się więcej. Osobiście już truję autorce, że chce przygody Kaśki, bo ta zwariowana kobieta koniecznie potrzebuje opowiedzenia jej historii. Wiecie też, że polskich książek z reguły nie polecam, bo są one dla mnie słabe. To teraz Was zaskoczę. 
„Architekturę Uczuć” musicie przeczytać.
Polecam Wam ją JA – człowiek, który nie lubi polskich autorów i książek dziejących się w Polsce.
AMEN.

Za ebooka dziękuję