Pages

czwartek, 4 kwietnia 2019

"451° Fahrenheita" - Ray Bradbury


Ogień jest najlepszy na wszystko! (prawie)


Wyobrażacie sobie, żeby pewnego dnia do waszego domu wpadli strażacy, którzy zaczną palić regały z książkami, a Was skują i każą na to patrzeć?
Ja też nie.

Ray Bradbury miał wizję, którą przeniósł na papier. W 1953 roku świat ujrzała książka pod tytułem „451 stopni Fahrenheita”, która zawojowała książkowy rynek. Nikt, nie spodziewał się takiej pozycji czytelniczej, co więcej w tamtych czasach, nikt nie sądził, że dzisiaj będzie w jakiś sposób podobnie. 
Bo wiecie, podobno czytanie jest „be”, a smartfony i telewizory są „superowe”.
Co, kto tam sobie lubi.

"Większość z nas nie może być wszędzie, rozmawiać ze wszystkimi, poznać wszystkich miast świata; nie mamy czasu, pieniędzy ani tylu przyjaciół. [...] jedynym sposobem na to, by przeciętny człowiek zobaczył dziewięćdziesiąt dziewięć procent z tego, jest czytanie książek."

Stany Zjednoczone są potęgą. Uważane za jedno z najsilniejszych państw, prowadzą wojnę na wszystkich możliwych frontach. Chociaż w miastach, wielka wojna nie jest odczuwana. Życie toczy się normalnym rytmem, a Guy Montag, codziennie w pracy słyszy alarm, który zwołuje strażaków na akcję.
Akcję palenia książek, gdyż w tym świecie obowiązuje zakaz posiadania literatury. 
Guy jest jednym z lepszych strażaków, wykonujących swoją pracę i w związku z tym kapitan Bailey, który prowadzi jednostkę strażacką, widzi w nim swojego zastępcę. 
W domu Montaga prym wiedzie elektronika, która jest na każdym kroku dostępna. Po pracy, kiedy mężczyzna wraca, miast porozmawiać z żoną, wieczory spędza sam.
Wybranka jego serca – Mildred bowiem, została wchłonięta w świat cyfrowy, a jej życie istnieje tylko dzięki elektronice. Kobieta nie martwi się o swojego męża, nie interesuje on ją, podobnie jak wszystko inne dookoła. Liczy się tylko „rodzinka”. Oczywiście nadawana cyfrowo.
Pewnego dnia, kiedy Montag razem ze swoim oddziałem udaje się na kolejną akcję palenia książek, widzi niecodzienny zabieg. Kobieta, złapana na czytaniu literatury, postanawia podpalić się i spłonąć wraz ze swoimi cennymi egzemplarzami. 
Wtedy w Guy'u coś pęka.
Nie pierwszy zresztą raz. 
Mężczyzna postanawia zrozumieć fascynację książkami, a przypadkowo poznana dziewczyna, która okazuje się być nie do końca pełną rozumu sąsiadką (a może to właśnie ona ma wszystko okej pod sufitem) Klarysa pomaga mu przebrnąć przez jego wyprany mózg i zacząć na nowo myśleć za siebie. 
Co nie uchodzi uwadze jego kapitanowi z pracy. 

"Wszyscy musimy być podobni
jeden do drugiego. Wszyscy nie rodzą się wolni i równi, jak Konstytucja powiada,

lecz każdego trzeba uczynić równym."


Choć „451 stopni Fahrenheita” nie ma za dużo stron, autor przekazał w niej wszystko co chciał, a nawet więcej.
Gdybym czytała tę książkę w 1953 roku, zaczęłabym się zastanawiać, czy telewizja rzeczywiście robi z nas debili i zasypuje nas niepotrzebnymi informacjami, abyśmy mieli wyprany mózg. 
Nie wiem, jak by się moje rozmyślania skończyły, ale wiem, że na pewno moje myślenie na pewno by się zmieniło. 
W 2018 roku, możemy jednak zauważyć prawdziwość tego, co Bradbury pisał w 1953. Telewizja... wystarczy popatrzeć po kanałach i porównać informacje z innymi źródłami, a okaże się, że każda plecie całkiem co innego. Na ulicach, nie ma dnia, kiedy nie widzimy ludzi, którzy pochłonięci telefonami komórkowymi idą i nie patrzą, co dzieje się dookoła nich. Najbardziej zaś, zadziwiają mnie młodzi ludzie, którzy wychodzą razem na kawę i zamiast rozmawiać ze sobą, patrzą w ekrany telefonów (a może oni piszą do siebie przez facebooka, bo nie umieją mówić?). 

Do czego zmierzam?
Śmiejemy się z książek, które kiedyś były nowatorskie, pokazywały coś, czego prawdopodobnie w świecie nigdy nie powinno być, a tak naprawdę to one przepowiedziały przyszłość. 
To, co Bradbury pisał w „451 stopniach Fahrenheita” właśnie się dzieje. 
Może nie w takim stopniu, bo na szczęście nikt jeszcze nie zabrania czytać i nie palą nam książek, ale telewizja i telefony komórkowe piorą nasze mózgi, jak tylko pragną. 
Oczywiście wszystko jest dla ludzi i jak najbardziej popieram bratanie się z nową technologią, ale nie zapominajmy o tych starych poczciwych książkach, które jako pierwsze stanowiły rozrywkę dla ludzi. 

„451 stopni Fahrenheita” poza wpływem technologi na ludzkie mózgi, pokazuje także upadające małżeństwo. Mildred jest zapatrzona w program telewizyjny „rodzinka” i nie interesuje się swoim mężem, który codziennie wraca do domu. Nawet jeżeli Guy stara się zagaić rozmowę, kobieta odpowiada „na odczep”, aby ponownie wrócić do swojego programu. Widać po niej, że jest wycofana z rzeczywistości i jedynym sensem jej istnienia jest właśnie wspomniany program. To właśnie u niej, widać najwyraźniej wypranie mózgu przez technologię.

Ray Bradbury poza świetnie budowaną fabułą, która tupta powoli do przodu, a mimo to jest przyjemna, stworzył naprawdę charyzmatycznych bohaterów. Guy Montag i jego zmiana myślenia zwróciła moją uwagę i po cichu kibicowałam mu, aby w końcu się obudził. Kapitan Bailey, choć nie został moją ulubioną postacią, okazał się być inny, niż podejrzewałam, a reszta bohaterów to tło, które ładnie współgra z całością. Mogę z czystym sercem stwierdzić, że „451 stopni Fahrenheita” to jedna z moich ulubionych pozycji. 

Co więcej, po skończonej lekturze, włączyłam film, nakręcony w tym roku, przez HBO i po raz kolejny wyszło, że książka jest lepsza, niż ekranizacja.
Niestety, ale filmowe „451” jest zbyt mocno „przybajerowane”, a dodatkowo bardzo dużo rzeczy zostało pozmienianych w stosunku do książki. Choć film trzyma się koncepcji książki to jest bardzo słabo rozwiązany fabularnie. 
Jak książkę polecam, tak filmu już nie.

"Napełniaj oczy cudami— mówił — żyj tak, jak byś miał paść trupem za dziesięć sekund. Oglądaj świat. Jest bardziej fantastyczny niż jakiekolwiek marzenie sporządzane czy opłacane w fabrykach."

Kończąc „451 stopni Fahrenheita” to pozycja, którą warto przeczytać. Są takie lektury, po które raz w życiu każdy człowiek powinien sięgnąć i to właśnie jedna z nich.
Warto zastanowić się po jej przeczytaniu nad światem i więcej czasu poświęcić bliskim i znajomym, albo książkom, zamiast wpatrywać się pusto w kolorowe ekrany, które mało co wnoszą do naszego życia.