Pages

poniedziałek, 25 marca 2019

„Sweet Fate” - Laurelin Paige



Kiedyś musiało się to zdarzyć.


Wiecie, że jestem fanką tej autorki. Przeczytałam wszystko, co tylko wydała i mam całą kolekcję jej polskich książek na półce. I oczywiście chce więcej.
Ale nie takich naciąganych historii, jaką okazało się „Sweet Fate”, czyli druga część historii Dylana i Audrey, którą opowiadałam Wam w „Sweet Liar”.
Ale może zacznę od początku.

JEŻELI NIE CZYTAŁEŚ „SWEET LIAR” NIE CZYTAJ DALEJ. 
SPOJLERY!

Po ostatnich wydarzeniach, w których to nasi zakochani w sobie stwierdzili, że nie pasują do siebie i się rozeszli Sabrina i Donovan, znani nam z „Dirty Filthy Rich Men” szczęśliwie biorą ślub i to właśnie na nim Dylan po raz kolejny spotyka Audrey. Nie dziwota, bo przecież ta jest siostrą Sabriny, a ten jest przyjacielem Donovana. 
W każdym razie krótko ze sobą rozmawiają i ta rozmowa prowadzi ich do kolejnych spotkań. A to na lunch, a to do galerii, na której Dylan ratuje Audrey z opresji, a to po prostu przypadkiem (ta, jasne). 
Do tego Dylan mimo że zakochany w Audrey ciągle uważa, że nie powinien z nią być, ani nawet o nią zabiegać, bo jest po rozwodzie, ma syna, jest stary i nie może sprostać jej oczekiwaniom. Dylan pcha Audrey w ramiona innych, odpowiednich wiekowo mężczyzn, a ta choć nie chce zgadza się na coraz to gorsze randki, z których każda jest nieporozumieniem. I za każdym razem wraca do Locke, aby poradzić się jego opnii i poznać jego zdanie na ten temat.
Co szybko przekształca się w seks między tą dwójką, który zaczyna być regularny. 
I niby oboje nie chcą ze sobą być, ale jednak lubią się bzykać. 
Czy w końcu odważą się i wejdą ze sobą w związek?

Jestem za stara na tego typu badziewie. 
Już na facebooku pisałam Wam, że podczas lektury tego tomu byłam coraz bardziej na nie, a końcówka upewniła mnie we wcześniejszych domysłach. „Sweet Fate” nie powinno powstać. Historia Dylana i Audrey powinna zamknąć się w jednym tomie, ale Laurelin Paige rozciągnęła ją do granic możliwości (niczym gumkę od starych majtek) i zrobiła z tego męczącą telenowelę. 
Przez 3/4 książki mamy tutaj zabawę w odpychanie i przyciąganie. 
Dylan chce Audrey i jej nie chce, co rusz wynajdując sobie jakieś chore powody, dla których nie powinien być z siostrą Sabriny. To męczy, jak jasna cholera. A te randki i seks z Dylanem po nich? Co to w ogóle za poroniony pomysł? Gdybym nie znała Audrey z poprzednich książek, szybko stwierdziłabym, że jest ona łatwa i leci na Dylana, bo ten ma władzę i pieniądze. 
Tragedia.


I specjalnie napisałam Wam tak dużo o fabule tego tomu, żebyście wiedzieli na czym ta książka polega. Bo może po przeczytaniu tych akapitów wyżej stwierdzicie, że już wszystko wiecie i nie będziecie marnować swojego czasu na tę pozycję. Jak pierwszy tom naprawdę mi się podobał, tak drugi jest zwyczajnym skokiem na kasę, albo „zapchajdziurą”, bo autorka piszę trylogię „Slay” o Celii, którą znamy z „Uwikłanych”. Sama nie wiem, co ta pozycja miała na celu, ale na pewno nie to, żeby podobała się czytelnikowi. 

Jedyne co cieszy to Donovan, który pomaga tutaj Dylanowi wiele razy, a także jego ex-żona Elllen, która w kulminacyjnym momencie doradza Dylanowi z całego serca i chce mu życzyć, jak najlepiej. Ale nic więcej. Cała reszta tej książki to zabawa w „kotka i myszkę”, a w sumie to nawet i podobne to jest do Greya, który też odpychał Anę, ale jednocześnie ją chciał z powrotem. O. Dobre porównanie Wam znalazłam. 

„Sweet Fate” to mój pierwszy, potężny zawód u Laurelin Paige. Z tego co widzę po ocenach na GR to wiele osób ocenia ją na 4,5, a nawet 5 gwiazdek i zastanawiam się, czy czytelniczki lubią takie książki, czy po prostu dają takie oceny, bo nie chcą urazić autorki. Dla mnie ta książka jest napisana na „odwal”, na kolanie. Nie ma w niej ani serca, ani pomysłu i naprawdę nie polecam tego tomu. Chyba, że jesteście fanami autorki i lubicie mieć zamknięte wszystkie książki od niej to wtedy możecie po „Sweet Fate” sięgnąć. Ale jeżeli nie przepadacie za Laurelin Paige to odradzam. Skończcie sobie na „Sweet Liar”, a koniec historii Dylana Locke i Audrey Lint i tak możecie się domyślić. Jest taki sam, jak w milionie innych romansów. 


Za ARC dziękuję autorce Laurelin Paige.