Pages

czwartek, 7 marca 2019

„Malum: Part one” - Amo Jones


Wrak – to moje drugie imię.


Doskonale wiedziałam, że jak Amo coś napiszę to zwali mnie to z nóg. Na „Maluma” czekałam od dłuższego czasu i kiedy wreszcie zobaczyłam go na swoim czytniku, poczułam się jakby minęły wieki od zapowiedzi tej pozycji. Ale czekanie... było chyba najprzyjemniejszą częścią tego wszystkiego. 
Amo... rozpieprzyła system. 
Dosłownie.

Postaram się uniknąć spojlerów, ale WY, KTÓRZY TU WCHODZICIE musicie znać poprzednie części „The Elite Kings Club”. Inaczej dostaniecie już na starcie spojlerem, który ma początek w trzecim tomie całej serii, czyli „Tacet a Mortuis”

Tillie rodzi córkę, którą ma z Nate'm. Dziewczyna nie może się pocieszyć swoim dzieckiem, gdyż mała Mikaela zostaje jej zabrana. Królowie dowiadują się, że Mikaela została zabrana, a raczej porwana od Tillie i chcą odzyskać dziewczynkę, jednak Brantley cały czas ma wrażenie, że Tillie kręci. W końcu orientują się, że dziewczyna współpracuje z porywaczem swojej córeczki, aby zaprowadzić ich w pułapkę i przechytrzają wszystkich, a Mikaela wraca do rodziców. 
Między Nate'm, a Tillie cały czas dochodzi do kłótni o małą i prawa rodzicielskie. Stuprum mieszka u rodziców Nate'a i pod łóżkiem Deamona znajduję tajemniczą książkę z rysunkami. Zaczyna wgłębiać się w historię, którą chciał poprzez obrazy opowiedzieć Daemon, a jednocześnie jest cały czas śledzona przez nieznajomego mężczyznę. 
Tymczasem na jaw wychodzi prawda o pochodzeniu Tillie i o jej obowiązku względem Perdity. 
Dziewczyna nie chce należeć do tego świata, ale nie ma wyboru i musi się pogodzić ze swoim przeznaczeniem.
Szkoda tylko, że jest ono ubrudzone ogromem krwi.


Wydawać by się mogło, że napisałam za dużo. A widzicie to co macie w akapicie wyżej to tylko.... pierwsze kilka rozdziałów książki. Wszystko to, co tutaj przeczytaliście, zapewne podejrzewaliście po skończeniu trzeciej części tej serii. Nic nowego. Prawda?

Amo Jones postawiła na bohaterów. 
Nie tylko tych głównych, ale także tych pobocznych. 
Moja miłość do Brantleya została zaspokojona. Chociaż nie z nadwyżką to jestem zadowolona, bo tego pana jest tutaj bardzo dużo. A niektóre sceny, w których bierze on udział są... HOT AS FUCK (nie ma słowa w naszym języku, które by to dobrze określiło).
Brantley jeszcze bardziej mi się spodobał i już nie mogę się doczekać, aż Amo napisze jego własną historię. 
Mało jest infantylnej Madison, która niestety nie zmieniła się od czasów „Srebrnego Łabędzia”. Ale ilości jej głupoty są niewielkie i idzie przymknąć na to oko.
Dla fanek Bishopa też mam smutną wiadomość. Ten Król pojawia się kilka razy, a podczas tych fragmentów odzywa się jeszcze rzadziej. 
Mnie osobiście bardzo to cieszy, że Amo zostawiła już Bishopa i Madison, a skupiła się głównie na duecie Tillie + Nate, dodając do tego Brantleya. 
Chociaż Nate to jeden wielki skurwysyn, którego od samego początku nie lubiłam. Teraz bym go najchętniej zakopała żywcem pod ziemią, za to co robił Tillie.
A ona sama... pokochacie tę bohaterkę. Jest zupełnym przeciwieństwem Madison. Silna, uparta i odważna. Dziewczyna walcząca o swoje dobro, a przede wszystkim myśląca. Lubię takie bohaterki, dlatego Tillie skradła moje serce od razu. 
Oczywiście inni bohaterowie, których znamy, także się pojawiają, ale nie tylko. Nowych też jest solidna ilość. 


Jeżeli uważacie, że „Srebrny Łabędź” jest popieprzony, to przy „Malumie” złapiecie się za głowę. Ja się łapałam, a w jednym momencie było mi tak smutno, że musiałam pogadać z autorką, bo nie dałam rady czytać dalej tej książki. Amo zniszczyła mnie doszczętnie. Jestem chodzącym wrakiem, który nie wie, jak zabrać się za kolejną książkę i czekać na drugą część historii Nate'a i Tillie. 

„Malum” to książka, która zostawia z ogromnym kacem książkowym. Szczególnie, że kończy się cliffhangerem, który nie ułatwia sprawy i skazuje nas na czekanie na kolejny tom. Historia Bishopa i Madison, przy historii Nate'a i Tillie to śmieszna rozrywka. Tutaj, bohaterowie dorośli, wzięli odpowiedzialność nie tylko za siebie i zmienili swoje postrzeganie świata, w którym żyją. To pozycja, w której widać różnicę w piórze autorki i chociaż cała ta seria jest równo walnięta to Amo, mimo upływu czasu nie traci ducha „Srebrnego Łabędzia”.
Lepiej. Ona jeszcze bardziej tego ducha wciska w następne książki z serii. „Malum” jest lepszy od poprzedniczek, a jeżeli w tę stronę Amo idzie, to boję się, co będzie działo się przy okazji historii mojego (któregoś tam z kolei) książkowego męża, Brantleya. Podejrzewam, że będę większym wrakiem, niż aktualnie. Polecam czekać. Polecam czytać. Polecam cierpieć. „Malum” jest tego wart.

Za ARC dziękuję autorce Amo Jones