Są takie książki, które wypaczają i podniecają jednocześnie.
Pepper Winters to ciekawa autorka. Nie do końca wiem, czy napisała chociaż jedną w miarę normalną (ciekawe, jakie jest wasze pojęcie normalności) książkę. Zazwyczaj są to bardzo zawiłe historie, pełne przemocy i brutalności, przesycone seksem, który mimo że jest go w nich cała masa, wciąga za każdym razem podobnie i nie nudzi. „Łzy Tess” są pierwszą książką autorki w Polsce wydaną przez Wydawnictwo Kobiece i nie ukrywam ta seria jest dla mnie strzałem w dziesiątkę. Problem w tym, że nie wiem czy wszystkie kobiety czytające erotyki, są gotowe na pana Q.
Już w pierwszym tomie jest ostro, a łagodniej nie będzie, aż do końca.
„Umysłem
człowieka można pokierować. Ale ludzkie serce nie słucha
poleceń.”
Jedyne czego Tess potrzebowała zawsze do szczęścia była akceptacja. Jej rodzice nie chcieli jej już, kiedy była dzieckiem, wszyscy dookoła opuszczali ją, zanim udało im się dobrze ją poznać. Jedynie jej chłopak Brax ofiarował jej miłość, przywiązanie i akceptację, której pragnęła. Ich związek był niemalże idealny, poza faktem, że Tess od zawsze chciała spróbować czegoś mocniejszego w łóżku, a Brax wolał robić to po waniliowemu. Chcąc zrobić swojej dziewczynie niespodziankę zabrał ją do Meksyku, gdzie mieli spędzić najlepsze dni w swoim dotychczasowym życiu.
Wszystko wzięło jednak w łeb, kiedy Brax został pobity do nieprzytomności, a Tess porwana przez nielegalną grupę handlarzy kobietami.
Broniąc się w każdej możliwej sekundzie, dziewczyna dostała się w końcu do Francji, gdzie czekała na nią piękna, bogata rezydencja i jej nowy pan.
Pan Q.
Który widząc Tess, zapragnął ją mieć tylko dla siebie.
Na zawsze.
Czytałam tę książkę gdzieś ze 4 lata temu i musiałam ją ponownie przeczytać, bo nie miałam wtedy bloga i (głupia) nie napisałam sobie recenzji. A żeby ją napisać, potrzebne są mi emocje, które mnie podczas tej lektury nękały.
„Łzy Tess” są dark erotykiem, czyli taką solidnie mocną i porządnie brutalną, pełną masochistycznych i pokusiłabym się o stwierdzenie socjopatycznych elementów książką. W związku z czym, nie jest to pozycja dla osób, które są przewrażliwione na punkcie, nazwijmy to „znęcania się nad kobietami” obojętnie, czy sprawia im to radość, czy też nie.
Teraz pewnie nasunęły Wam się myśli o seksie BDSM i szybko porównaliście tę książkę do sławnego „Greya”. No... muszę Was zmartwić, bo Grey nie jest nawet godzien lizać butów Q.
„Nie
należałam już do Braxa. Nie należałam już nawet do samej
siebie. Należałam do ponure, nieznanej, wypełnionej przerażeniem
przyszłości.”
Pepper Winters we „Łzach Tess” wyrzuciła z siebie wszystko, znęcając się nad swoją bohaterką na początku, aby potem bólem zadawanym przez jej pana sprawić Tess czystą przyjemność.
Jednak poza samą Tess, która w sumie jest dość normalną postacią (ot, każda kobieta chce kiedyś spróbować czegoś mocniejszego w łóżku), interesująca jest postać samego Q i to właśnie on sprawia, że ta książka jest tak mroczna i tajemnicza.
Co więcej, muszę przyznać, że autorka do samego końca ciągnęła tę aurę mroku za Q i nawet, kiedy już prawda w jakimś stopniu wyszła na jaw, dalej można było odczuć, że to nie koniec.
I faktycznie to nie koniec, bo cała seria „Potworów z przeszłości” ma trzy pełnowymiarowe tomy plus dwie krótkie nowelki. Z czego jedną jest epizod po samych „Łzach Tess”. Co sprowadza mnie do pytania, na jakich zasadach kupowane są prawa do danych książek, bo nie ukrywam... nowelka zawierająca około 50 stron, z czego 20 to epilog znany nam z pierwszego tomu (czyli zostaje z 30 stron), nie został dołączony do polskiej wersji językowej. Czy działo się tam coś konkretnego? I tak i nie. Nie chce pisać Wam o czym to jest, przeczytajcie „Bonus scene” sami, albo zapytajcie mnie na priv, jeżeli chcecie się dowiedzieć. W każdym razie szkoda, że nie mamy tych kilku kartek więcej w naszym polskim wydaniu. Nie zmienia to faktu, że książka jest naprawdę dobra i podczas jej lektury możemy odczuć całą gamę uczuć. A niektóre same nas zaskoczą.
„Z
potwora stał się moim wybawcą. Zrobił to, czego Brax nie potrafił
uczynić w Meksyku: znalazł mnie i zabił dla mnie. Ocalił mnie
przed koszmarem i ochronił przed draniami, przez których
cierpiałam.
Q nie był już tym złym.
Teraz był moim panem
i do niego należałam.”
„Łzy Tess” to bardzo dobra książka, jeżeli odsunie się na bok myślenie o którym wspominałam na początku. Pasjonujący dark erotyk, w którym nic nie dzieje się na niby i popychający do czytania, aż do ostatniej strony. Cieszę się, że mamy to w Polsce, podobnie jak „Koronę Kłamstw”, którą już niedługo będziemy mogli otrzymać w nasze łapki.
Za egzemplarz dziękuję