A może to ja jestem wybredna?
Ponownie zapraszam Was na kolejną odsłonę serii „Książkowe Nieporozumienia”. Muszę przyznać, że nie sądziłam, iż tak szybko uzbiera mi się kolekcja kolejnych pozycji, które nie nadają się do niczego innego, jak omijania ich szerokim łukiem.
Gotowi?
„The Man Bible” - L.A. Casey
Fabuła (tutaj nie ma fabuły):
Pisana przez Nico Slatera, którego znamy z pierwszej części braci Slater „Męska Biblia”, jest zbiorem dziesięciu rad, dla mężczyzn, które mówią „co kobieta ma na myśli”.
Mamy tutaj o kobiecym „tak”, które oznacza „nie”. O tym, że nawet jak kobieta nie jest głodna to i tak jest. O dniach, kiedy lepiej do kobiety nie podchodzić, bo zabija wzrokiem i wiele innych podobnych temu bzdur.
Obserwacje te Dominic Slater poczynił na swoim małżeństwie i na małżeństwach swoich braci.
Książka całkowicie bez sensu.
Opinia:
Mam problem z tą autorką. Jak przez całych Slaterów naprawdę dobrze się bawiłam, tak od „Alannah”, przez „Brothers”, aż po „Man Bible” jestem coraz bardziej zawiedziona pisaniem książek na akord przez Casey, które są tak badziewiaste, że szkoda o nich pisać. Widząc okładkę tej pozycji, wiedziałam że mam pretendenta do tronu na „Najgorszą okładkę 2018” i to chyba się nie zmieni. Dopiero jak sięgnęłam po tę książkę, która ma 28 stron (po co pisać coś takiego?) zrozumiałam, że okładka to pikuś. Treść to dno do sześcianu. „The Man Bible” nie powinna ujrzeć światła dziennego. Na miejscu autorki, wstydziłabym się dawać swoim fanom takie gówno do czytania. Ale jak widać L.A. Casey poczuła swąd pieniędzy i z powodzeniem wypuszcza kolejne książki, którymi można podetrzeć sobie swoje cztery litery. „The Man Bible” kosztuje na Amazonie 3$, co daje na nasze ok. 11 zł. Za tę kwotę w tanich księgarniach można wypatrzeć milion razy lepszą pozycję, przy której będziemy się dobrze bawić.
Kończąc, „The Man Bible” to kolejne nieporozumienie. Niewypał, który nie powinien istnieć. Zdecydowanie plasuje się koło „Brothers” jako „Najgorsza książka 2018”.
L.A. Casey powinna się solidnie zastanowić, czy chce pisać książki dalej, bo póki co to widzę, że schodzi na psy, jak na równi pochyłej.
Chociaż z drugiej strony, mam Wam co umieszczać w tej serii dzięki niej i jej wypocinach.
Mam jednak nadzieję, że Wydawnictwo Kobiece, które wydaje tę autorkę, zrezygnuje z wydania u nas w kraju tej pozycji. Nic nie stracicie. Uwierzcie mi.
„Late Night Kisses” - Whitney G.
Fabuła:
Christina pracuje we własnej piekarni, która sławna jest w całym mieście. Mimo swojej popularności, dziewczyna nie ma szczęścia do facetów i jej siostra namawia ją do skorzystania z usług „randki w ciemno”.
Nathan Benson to policjant, który znudzony pracą i głupimi sprawami typu: upominanie bzykających się studentów, że nie wolno tego robić w miejscu publicznym, ma ochotę na zmianę stylu życia i seks. Jego brat bliźniak, będący całkowitym przeciwieństwem Nathana namawia go na „randkę w ciemno”.
Christina z Nathanem spotykają się, chociaż pierwsza randka to jedna wielka klapa.
Opinia:
Już przed sięgnięciem po tę pozycję twierdziłam, że Whitney G. ostatnio idzie w ilość, a nie jakość. Cóż, ani trochę się nie pomyliłam.
„Late Night Kisses” to pozycja pisana na siłę, przed świętami, aby się sprzedała. Typowa zapchajdziura, która nudzi i jest kompletnie badziewiasta.
Bohaterowie są płytcy, niczym woda w kałuży, fabuła ssie tak mocno, że aż boli, a cała ta książka jest jednym wielkim gównem.
Zastanawiam się, co kieruje autorką, która pisała naprawdę dobre i wesołe książki, do przejścia w krótkie nowelki po raptem pięćdziesiąt – dziewięćdziesiąt stron, na których historia pędzi, jakby brała udział w olimpiadzie, a z całej lektury nie ma, ani trochę przyjemności.
To nie pierwszy raz, kiedy zawiodłam się na tej autorce. Zaczyna pomału schodzić na psy, aczkolwiek jestem bardzo ciekawa przyczyny obniżenia sobie poziomu.
Nie wiem, co więcej mam Wam napisać. Nie warto tego czytać. Ani to śmieszne, ani ciekawe. Mamy szybki seks, kłótnie i związek w tle świątecznym między Christine, a Nathanem. Nic specjalnego. Szkoda Waszego czasu.
Teraz to już chyba kategorycznie przestanę czytać świąteczne książki.
Klasycznie, decyzję pozostawiam Wam. Czasami szkoda mi życia, na takie książki, ale jak pomyślę sobie, że robię to dla Was to humor od razu mi się poprawia.