Pages

wtorek, 20 marca 2018

„Pokaż, co naprawdę potrafisz”| „Zieleń szmaragdu” – Kerstin Gier



Wielki finał Trylogii czasu! 


Na tę książkę czekałam bardzo długo. Szczególnie, że drugi tom zostawił mnie w zawieszeniu. Kiedy sięgnęłam po „Zieleń szmaragdu” zniknęłam na cały dzień z życia publicznego. Teraz, mając za sobą Trylogię Czasu i Trylogię Snów mogę szczerze napisać, że Kerstin Gier wie jak zaciekawić czytelnika niebanalną historią.

Powracamy do Gwendolyn oraz Gideona, którzy w drugim tomie zakochali się w sobie i chwilę później rozstali się. Dziewczyna leczy złamane serce, a jej pomocniczką jest Leslie, najlepsza przyjaciółka i fanka zagadek. Mimo smutku, Gwen musi wziąć się w garść i ponownie wykonywać misję w przeszłości, aby zrealizować plan Strażników. 
Problem w tym, że dziewczyna ma też własny plan, który ma na celu odkrycie kłamstw, jakimi karmi wszystkich hrabia de Saint Germain. 
Jej sojusznikiem w rozwiązaniu zagadki jest znany nam z drugiego tomu demon Xemerius, a także dziadek dziewczyny, którego spotyka każdego dnia podczas elapsji i to z nim opracowuje cały plan, a także to właśnie od dziadka dowiaduje się, że w domu ma ogromny skarb, na który z wielką chęcią położyliby swoje łapska Strażnicy. 
Dziewczyna współpracuje z Gideonem oficjalnie, kiedy nie musi z nim rozmawiać to go zwyczajnie ignoruje, a chłopak stara się odzyskać jakoś w jej oczach i ciągle ją przeprasza. Jego zachowanie nie jest jednak podyktowane tylko chęcią ponownej przyjaźni z Rubinem. 
Ma też na celu jej ochronę. 
Sławny kamień filozoficzny, który ma sprawić, iż na świecie ludzie będą nieśmiertelni okazuje się być tylko złudzeniem.

„-Dziewczyny są naprawdę najbardziej męczącym rodzajem ludzi, jaki istnieje. Zaraz po emerytowanych urzędnikach skarbowych, sprzedawczyniach w sklepie z pończochami i przewodniczących związków ogródków działkowych.”

Trudno jest się rozstać z Gwen i Gideonem, bo naprawdę ich polubiłam. Gwen była typową chłopczycą, która walczyła o swoje i pyskowała jak chciała, przez co skradła moje serce od początku. 
Gideon, mimo że był gburem to jednak, końcem końców wyszedł na całkiem miłego gościa. 
Bohaterowie drugoplanowi, a głównie Xemerius w całej historii pokazali swoją siłę i ogromne wsparcie dla młodej, niedoświadczonej w podróżach w czasie dziewczyny. 
Jakbym miała wybrać najlepszego bohatera to uwierzcie mi, miałabym z tym ogromny problem. Każdego lubię tak samo, co mnie samą też zadziwia, gdyż wiecie, że z reguły nie pałam przyjaźnią do bohaterów. Kerstin Gier potrafi jednak wykreować takie postaci, że aż chce się przeżywać z nimi kolejne przygody. 

Cała fabuła Trylogii Czasu, to historia, której nie mogę przyrównać do jakiejś innej serii, gdyż zwyczajnie nie czytałam niczego podobnego. Język, jakim operuje autorka jest typowo młodzieżowy, sympatyczny, zaś wtrącenia w nawiasach sprawiają, że ma się wrażenie, iż nie czyta się książki tylko jakieś luźne notatki. Oczywiście wszystko to tworzy tę trylogię jeszcze bardziej wyśmienitą. 

„ Jeśli z miłości sama los przywoła i w pożodze tej miłości zginie.”

Widziałam też film, nagrany na podstawie książki, tak samo jak przy okazji poprzednich tomów i muszę Wam powiedzieć, że jak poprzednie dwie części adaptacji współgrały z wydarzeniami z książki tak w trójce, reżyser poleciał za mocno ze swoją fabułą. Owszem, są wątki łączące film z książką, ale czasami miałam wrażenie, że czytałam inną lekturę, niż reżyser. 
No, ale to tak dygresyjnie. Filmu nie polecam, książkę za to jak najbardziej. 

„Zieleń szmaragdu” to fenomenalny finał trylogii. Dostałam wszystko to, czego chciałam w historii Gwen, a w sumie to nawet więcej. Rozwiązanie nie okazało się być banalne i na samym końcu zostałam jeszcze zaskoczona. Zdecydowanie polecam całą Trylogię czasu, jako lekką lekturę, przy której mózg będzie mógł odpocząć.

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuje wydawnictwu