„To tylko wyścigi motocyklowe...” – Guy Martin „Motobiografia”

 
Wiele osób żyjących na tym świecie ma złe zdanie o motocyklistach. Nazywają ich dawcami narządów, a oni tak naprawdę nie potrafią żyć bez adrenaliny, która napędza ich krwioobieg. Na szczęście są też tacy, którzy za ściganie się na motocyklu zarabiają dobre pieniądze i nie są skazani na klaksony kierowców, gdy staną na światłach przed nimi. Jaki prywatnie jest Guy Martin? Jakie było jego dzieciństwo? I w końcu co z tymi motocyklami? Postanowiłam to sprawdzić w książce napisanej właśnie przez niego. 

Zanim przejdę do sedna warto niezaznajomionych z osobą Martina zapoznać.

„Nie mam wrodzonego daru do jazdy motocyklami, ale pokochałem je, od kiedy tylko po raz pierwszy wsiadłem na tę małą yamahę, i nigdy się nie poddawałem.”

Guy Martin urodzony 4 listopada 1981 roku w Grimsby w Wielkiej Brytanii. Jego ojciec miał serwis, naprawiający ciężarówki przez co młodego Guya, od zawsze interesował świat motoryzacyjny. Dużo wiedzy zdobył dzięki ojcu, ale też i własnej ciekawości co jak działa. Miał trójkę rodzeństwa: dwie siostry i brata, w tym jedna siostra cały czas dopingowała jego działania w wyścigach ulicznych. Pierwszy wyścig odbył w 1998 roku. Już wtedy wiedział, że to będzie coś co bedzie chciał robić całe swoje życie. Na poważnie zadebiutował w 2004 roku w Isle of Man TT, co do teraz dało mu 15 miejsc na podium. Martin  bierze udział także w zaawansowanych wyścigach rowerowych, miał także w swoim życiu epizody bycia prezenterem telewizyjnym. W tej właśnie pozycji Guy opowiada o początku kariery, o kręceniu odcinków programu i o samym sobie. Gdyby się głębiej zastanowić, to można napisać, iż odkrywa też swoje słabe punkty i prawdy o własnej osobie.
Ta książka jest trochę jak spowiedź z grzeszków i wspomnień.

Pozycja jest pisana jezykiem prostym, ale niesamowicie przyjemnym. Czytając ją miałam poczucie, jakby sam autor siedział obok mnie i opowiadał mi o swoim życiu. O rodzinie, o głupotach jakie zdarzyło mu się zrobić, gdy był młodszy, o zdradzie, a przede wszystkim o wyścigach. Opowiada o pasji, która obudzona przez ojca kiedy był dzieckiem, wyrosła na sposób na życie, ale też na pomysł odnalezienia się w dzisiejszym świecie. W „Motobiografii” mamy dość specyficzne, typowo motoryzacyjne słownictwo, nie tylko w postaci nazw części do motocykli i ciężarówek, co także klas motocykli i samych wyścigów. Sądzę jednak, że ten kto skusi się na sięgnięcie po tę pozycję będzie wiedział co z czym się je.
Sama osobiście jestem wielką fanką Guya Martina, więc musicie mi wybaczyć, że piszę w samych superlatywach o książce, którą on sam napisał.

„Od psychiatry dowiedziałem się również, że  najprawdopodobniej umiem kochać maszyny i narzędzia taką samą miłością jak drugiego człowieka, że widzę w nch to samo światło. Ludzie potrafią na mnie krzyczeć i robić mi awantury, a po mnie spływa to jak po kaczce – może pod tym względem też odbiegam od normy. Patrzę na nich i myślę o głowicy silnika, którą mam założyć.”

Czy polecam?
Tak jak napisałam wyżej, zaawansowane słownictwo i motoryzacyjne i motocyklowe może odstraszyć. Z drugiej jednak strony może zmotywować do sięgnięcia po żródła, aby dowiedzieć się czegoś nowego i być może obudzić swoją miłość do motocykli. Jeżeli chcesz poczuć adrenalinę i szybkość to ta pozycja jest właśnie dla ciebie. Bezpośrednia, prosta, nieprzeciętna, napisana przez przeciętnego (a może nie?) człowieka. Ja sama napewno jeszcze kiedyś do niej wrócę i zatopię się jeszcze raz w świecie zapachu smaru, benzyny i palonej gumy. 


„Od zawsze powtarzam – i to nie zmieniło się odczasu pierwszego wyścigu drogowego, w którym wystartowałem dziesięć lat temu – że nie boję się śmierci, ale gdybym miał zginąć, to chciałbym, aby stało się to na okrążeniu z rekordowym czasem i podczas walki o zwycięstwo.”


Dziękuję Wydawnictwu SQN za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.


Laure

copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com