„Może każdy człowiek to jeden element układanki?” – „Making Faces” AMY HARMON



Wszyscy dookoła zachwalali poprzednie dwie książki Amy Harmon, które ukazały się w Polsce.
Jednak ani „Prawa Mojżesza”, ani „Prawa Dawida” nie miałam okazji przeczytać, ale teraz wiem, że napewno po nie sięgnę, gdyż Amy Harmon ma dar łączenia łez z uśmiechem.

„Making Faces” opowiada o młodych bohaterach, którzy kończą szkołę i wkraczają w dorosłe życie. 
Mało tego, poznają uczucia, których wcześniej nie znali. 
Dojrzewają. 

Mamy tutaj Ambrose’a Younga, zabójczo przystojnego chłopaka, który jest w drużynie zapaśniczej wraz ze swoimi kolegami. Brosey jest obiektem westchnień każdej dziewczyny w szkole. Nawet głownej bohaterki Fern Taylor, zwykłej rudowłosej dziewczyny, kochającej romanse i proste gesty. Fern ma kuzyna, który jest jej najlepszym przyjacielem, jednak cierpi na dystrofię mięsniową i niestety jest przykuty do wózka. Rudowłosa jednak jest jego cieniem i zawsze jet gotowa mu pomóc. Bailey zaś, mimo tego co los mu podarował nie traci pogody ducha i jest prawdziwym bohaterem.

Losy bohaterów są zawiłe  i ciężkie. Łączą się tutaj smutek z radością jednocześnie. Fern jest zbyt nieśmiała, żeby przyznać się do swoich uczuć przed Ambrosem, zaś on nie do końca wie czego oczekuje od życia. Jest najlepszym sportowcem w szkole, jednak ciągle mu czegoś brakuje. Zaciąga się do wojska, namawiając przy tym swoich najlepszych przyjaciół. Jednak tam nie wszystko idzie po ich myśli i po misji w Iraku wraca sam do miasteczka.                                                                    
Przeżył, ale nie oznacza to, że żyje psychicznie. Mimo, iż ma psychologa i opiekę to i tak czuje, że powinien był umrzeć razem ze swoimi przyjaciółmi. Na pomoc przychodzi mu Fern, niepozorna, cicha i nieśmiała jak zawsze. Staje się jego lekiem na zło i  zniszczenie, a także balsamem dla jego duszy. Zaczyna rozumieć swoje uczucia do niej, a i ona w końcu mówi mu prawdę. 

W tej książce dzieje się naprawdę dużo i nie tylko chodzi tu o dojrzewanie bohaterów, o poznawanie  i odkrywanie siebie na nowo, ale o same wydarzenia. To one powodują, że łzy stają w oczach, aby chwilę potem na ustach pojawił się uśmiech.

Bo straszne rzeczy przytrafiają się wszystkim, Brosey. Tylko tak bardzo jesteśmy skupieni na sobie, że nie widzimy gówna, z którym zmagają się wszyscy inni.”

„Making Faces” nie jest łatwą książką. Czyta się ją jednym tchem, ciągle będąc ciekawym co stanie się dalej, a łzy przeplatają się na zmianę z uśmiechem. Autorka prowadzi fabułę w sposób tak ujmujący, że czytelnik zastanawia się co zrobiłby na miejscu bohaterów. Historia jest napisana tak, jakby prawdziwe życie prowadziło do jej stworzenia, co w sumie jest prawie prawdą, gdyż w podziękowaniach można się dowiedzieć skąd autorka czerpała wenę. Ciężko się dziwić, to życie pisze najlepsze scenariusze; raz gorsze, a raz lepsze. Postacie są realne, bardzo głębokie i dopracowane. 

Polubiłam Fern i Ambrose’a od samego początku, chociaż nie sądziłam, że połączy ich coś tak prawdziwego. Sa postaciami tak skrajnie róznymi, zagubionymi w całkowicie innych rzeczach, a mimo to potrafili się odnaleźć i dać z siebie co tylko mogą, aby to uczucie trwało.
Polecam tą ksiązkę wszystkim. Nie jest to romans, nie ma tam seksu, są jedynie delikatne, kradzione pocałunki, które czytając kolejne wyrazy spija się z papierowych stron.

Cała ta pozycja jest jak nektar dla ciała i duszy. 
Ambrozja,  którą greccy bogowie pili, aby osiągnąć nieśmiertelność i wieczną młodość. W końcu Ambrose miał pseudonim „Herkules” i mimo, że nie czuł sie nim, jego decyzje sprawiły, że tak naprawdę Herculesem był.


Prawdziwe piękno, takie, które nie blaknie i nie umiera, wymaga czasu.”

Dziękuję serdecznie za egzemplarz recenzencki Wydawnictwu Editio Red



Laure



copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com